Informacja o cookies

Nemáte se čeho bát, v Badatelně Krkonoš používáme pouze technické cookies, které jsou pro fungování našeho webu nezbytné a nelze je deaktivovat.

Tyto soubory navíc přispívají k bezpečnému a řádnému využívání našich služeb.

Chování návštěvníků nesledujeme a nepředáváme žádné informace třetím stranám.

Podrobnosti o zpracování osobních údajů naleznete na stránce GDPR.

Veselý výlet 57 - wersja polska

CZ-PLZ regionuVeselý Výlet
3 kwietnia 2023 alice2940

Tekst: Veselý Výlet
Tłumaczenie: Marta Miatkowska

Świętowanie z fotografiami Bohdana Holomíčka

Bohdan wraz z Pavlem Štechą i Tomkim Němcem otworzył w styczniu 2000 roku nową i jak dotąd jedyną galerię w Pecu pod Śnieżką z wystawą pod tytułem „Václav Havel – symbol wolności”. Katalog z wystawy jest jeszcze dostępny w Veselým výlecie. W czerwcu 2012 roku uczciliśmy dwudziestolecie Veselego výletu wystawą 825 fotografii, największą spośród wielu ekspozycji Bohdana. Na nasze trzydziestolecie przygotowaliśmy wspólnie z instytutem Pamięć Karkonoszy wybór istotnych fotografii Bohdana, które przesycone są niepowtarzalną atmosferą. Metrowe powiększenia mogą wisieć na tablicy ogłoszeń, w kościele, ale równie dobrze w ekskluzywnej przestrzeni. Bohdan nie jest ważnym fotografem Karkonoszy, on jest ważnym fotografem, który mieszka w Karkonoszach. Dlatego obok kilku zdjęć z regionu pod Śnieżką i jednego wyjątkowego z najbardziej odległego miejsca na świecie, pojawiają się motywy z różnych środowisk. 
Wystawa fotografii Bohdana Holomíčka spotkała się z dużym odzewem. Po zakończeniu ekspozycji powiększenia będą prezentowane podczas innych wydarzeń organizacji non-profit Pamięć Karkonoszy.

 

Malarz i fotograf razem w górach

Ondřej Mestek i Pepa Dvořáček są przede wszystkim dwoma przyjaciółmi z dzieciństwa. Łączy ich nie tylko wspólne spędzanie czasu w górach w młodości i obecnie, ale przede wszystkim twórczość artystyczna. Każdy z nich pracuje z innym medium, ale łączy ich motyw postaci, pejzażu i gór. Ondřej Mestek jest malarzem, w latach 2012–2018 ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Pradze w pracowni malarstwa u profesora Jiříego Sopka, a następnie u Roberta Šalandy. Uprawia malarstwo sytuacyjne, jego motywem są góry i górskie wędrówki. Często przedstawia historie górali, motywy osamotnienia w górach, ale także ośrodki narciarskie czy górskie chaty. Z Pecem pod Śnieżką i Szpindlerowym Młynem wiążą się obrazy z motywami mistrza świata Gustla Berauera i nieczynnych skoczni narciarskich.

Pepa Dvořáček jest fotografem, w latach 2013–2018 studiował fotografię w Instytucie Twórczej Fotografii na Uniwersytecie Śląskim w Opawie. W swojej pracy skupia się głównie na fotografii dokumentalnej z elementami portretu i częściowo na fotografii inscenizowanej. W 2017 roku zdobył pierwszą nagrodę Czech Press Photo w kategorii „Życie codzienne” za cykl Temný Důl.
Ich pierwszą wspólną konfrontacją artystyczną była wystawa Black Lodge jesienią 2017 roku w młynie papierniczym Dixa w Temným Dole. Będą oni wspólnie wystawiać w galerii w Pecu od stycznia do czerwca 2023 roku.

 

Moja Wesoła Wyprawa (Veselý výlet) do 2023 roku

Już po raz trzeci Veselý výlet wydał kalendarz z opowiadaniami, tym razem poświęcony osobistościom z Karkonoszy, które z dumą możemy określić jako bliskich przyjaciół wydawnictwa. Są to na przykład ostatni tradycyjny rolnik Friedrich Kneifel ze swoim zdjęciem na okładce, hrabia Alexander Czernin-Morzin, fotograf Jiří Havel, dyrektor KRNAP Oldřich Lábek, artystka Květa Krhánková, fotograf Bohdan Holomíček oraz artyści Vendula i Milan Hencl. W lutym można sprawdzić wiedzę o własnych korzeniach, wypełniając drzewo genealogiczne trzech pokoleń, w kwietniu znajdziecie wskazówki dotyczące wycieczek po regionie pod Śnieżką, szósty miesiąc kryje w sobie starcie dwóch czarnych ptaków w antystresowej kolorowance, a w październiku znajdziemy porady jak odczytywać sztukę współczesną.

Pamiętnik Lenki znów jest nie tylko praktyczny, ale i zabawny. 

 

Václav Luczka – legenda z Severki

 

Łąkowa enklawa Severka na zboczach Liščí hory od siedemdziesięciu lat związana jest z rodziną Václava Luczki. Tutejsze usługi zostały zapamiętane przez tysiące gości jako wyjątkowe doświadczenie podczas urlopu w Pecu pod Śnieżką. Wyjątkowość Severki przyczyniła się do jej sławy w czasach totalitaryzmu, gdy obowiązywał zakaz usług prywatnych. Historia Václava i Marii oraz ich córek Hanki i Dášy jest częścią historii Pecu pod Śnieżką w drugiej połowie XX wieku. 

Václav Luczka urodził się przed zakończeniem I wojny światowej w Máslojedach koło Náchodu. Nazwisko Luczka odziedziczył po swoim dziadku, który pochodził z Polski. Wyuczył się na piekarza i latem 1945 r. zatrudnił się w budzie w Pecu o specyficznej nazwie U Mamy. Tam poznał energiczną kobietę, która w czasie wojny gotowała w oddziale partyzanckim, gdzie była nazywana Mamą. Podczas wędrówek po Pecu Václav znalazł splądrowaną górską chatę na Berauerbergu. Enklawa łąkowa została założona w XVI wieku przez alpejskich drwali na wysokości tysiąca metrów i była zwrócona bezpośrednio na północ. Václav wiedział, że w maju wciąż zalega tu śnieg, od głównego grzbietu wiały silne wiatry i nikt nie mieszkał tu na stałe po odejściu dawnych osadników. Z enklawy rozciągał się najpiękniejszy widok na Śnieżkę i łąki soczyste nawet w czasach suszy. Václav postanowił założyć własną firmę, 13 listopada 1946 roku został właścicielem łąki z domkiem, obszerną stodołą i werandą dla gości. Zamalował oryginalny napis w szczycie Berauerbergbaude i zastanawiał się, jaką nazwę namalować w białym pasie. W końcu, jak mówi, zrobił sondę wśród gości i znajomych i tak powstała Chata Severka. Nie wiedział wtedy, że „chata" to w Karkonoszach nazwa obca, w sposób oczywisty nadana przez nowoprzybyłego. Nie miał też pojęcia, że wprowadził nową nazwę dla całej łąkowej enklawy znanej odtąd jako Severka.

Przez czterdzieści pięć lat życie Václava Luczki zależało od na co najmniej czterech krów w oborze i kilku kolejnych koni. Kosił trawę kosą, suszył siano, nawoził, doił krowy i sprzedawał turystom produkty mleczne. Pewnego dnia przyjechała pewna dziewczyna z Nachodu, aby pomóc przy suszeniu siana i Václav wypowiedział znamienne zdanie: „Bardzo przydałaby mi się taka uparta dziewczyna”. Wkrótce ożenił się z Marią, a panią domu o przysłowiowym ciętym języku znali wszyscy w okolicy, choć rzadko przyjeżdżała do doliny. To ona wymyśliła słynny napój – mleko niedźwiedzia. Do gorącego, świeżego mleka dodała odrobinę cukru i duży kieliszek rumu. Zwłaszcza zimą mało kto wychodził z Severki bez rozgrzewającego misia, jak nazywała swój wynalazek pani Maria. Grizzly z podwójnym rumem przeznaczony był dla szczególnie wyziębionych gości. Václav również miał swój wynalazek, który nazwał kroplami Liczyrzepy. Nalewkę zaprawiał arniką i innymi ziołami ze swojej łąki. Ale główną atrakcją pozostały słynne jagodowe puchary ze świeżą, ręcznie ubijaną śmietaną.

Komunistyczny przewrót w lutym 1948 roku zrujnował finanse Václava i Marii. Prywatny biznes był niepożądany, ale koniec końców udało im się prowadzić gospodarstwo w ustronnym miejscu i oficjalnie sprzedawać produkty mleczne gościom, jako jedynym w regionie pod Śnieżką, jednak bez możliwości rozwoju działalności. Duże schroniska górskie stały się związkowymi sanatoriami z programem przygotowanym przez referentów sportowych i kulturalnych (po polsku nazwalibyśmy ich kaowcami). Z ośrodków Pražská, Husova, Žižkova i Lyžařská związkowcy byli kierowani do gospodarstwa górskiego Severka. Kilka razy w tygodniu Václav przygotowywał cały kociołek bitej śmietany dla nawet czterdziestu osób i serwował swoje jagodowe puchary. Wygłaszał dziesięciominutową powiastkę okraszoną wyszukanymi anegdotami. Maria nie wychodziła do gości, w kuchni przygotowywała misie i grizzli. Przez szparę w drzwiach słuchała występów męża, by później odpowiednio je skomentować. Jednak gdy ktoś obcy przychodził niezapowiedziany, wpadał na Marię w drzwiach ganku. Każdy, kto jej nie znał, był zaskoczony gradem jej słów. Gdy wyjaśnił cel swojej wizyty, już po chwili zachowywała się jak owieczka.

Na Severce wpadali w tarapaty nie tylko z powodu sprzedaży rumu, ale przede wszystkim przez zajmowanie się „krnąbrnymi” gośćmi. Kaowcy wspominają, jak byli przesłuchiwani przez milicję za to, że odwiedzali Severkę z grupami gości. Funkcjonariusze chcieli wiedzieć, kogo widzieli w chacie i o czym mówił gospodarz. Wszyscy wiedzieli, że Václav jest antykomunistą, ale na publicznie pozostawał ostrożny. Obraz tych czasów dobitnie ilustruje zdarzenie, kiedy do chaty podeszła grupa związkowców, a pani Maria powiedziała im, że nie będzie pucharów z bitą śmietaną, ponieważ Václav został właśnie zabrany przez milicję do Trutnova na przesłuchanie. Pewien zapewne szanowany towarzysz zadzwonił bezpośrednio z chaty do odpowiednich miejsc i sprowadzono gospodarza, aby w piwniczce mógł trzepaczką ubić śmietanę i obsłużyć grupę.

W czasie procesów sądowych w latach 50. przebywała tu rodzina straconego później komunisty Rudolfa Slánskiego. Od czasów studenckich przyjeżdżał tu jak do domu pisarz Vladimír Škutina, który wcześniej trafił do więzienia za obrazę głowy państwa. Publicznie oświadczył, że komunistyczny prezydent Novotný był oszustem i dupkiem. Raz nawet został aresztowany w Severce. Ponieważ chata znajduje się daleko od Pecu, aresztowania dokonał miejscowy funkcjonariusz Bezpieczeństwa Publicznego, Jirka Kodet, sam sporadycznie odwiedzający Severkę. Później został on ostatnim przewodniczącym Komitetu Narodowego i przeprosił Václava za epizod z lat siedemdziesiątych. Škutina przeżył jeszcze obchody sześćdziesiątych urodzin gospodarza na Severce we wrześniu 1978 roku. Już wtedy on i Václav załatwili problem sukcesji. Wkrótce potem pisarz wyemigrował do Szwajcarii i w kwietniu 1979 roku wydał skromną książkę „Chata Polárka idzie na emeryturę”. Wiernie oddał życie w górskiej chacie ze wszystkimi imionami, tylko na prośbę Václava nie użył nazwy Severka. 

W 1974 roku reżyser Ludvík Ráža nakręcił tu serial dla dzieci „My z końca świata”. Od tego czasu na szczycie najdalszej chaty widnieje duży napis „Na końcu świata”. Tak mogłaby się nazywać cała enklawa, bo to naprawdę odległy zakątek Karkonoszy. Być może dlatego przybyło tu wielu ciekawych ludzi, którzy byli prześladowani lub przynajmniej nielubiani przez totalitarny reżim. Na przykład małżonkowie lekarz Radim i prawniczka Dagmar Burešowie doradzali Marii w jej dolegliwościach, a Václavowi w jego urzędowych kłopotach. Pani Dagmara cieszyła się szczególną sławą jako reprezentantka matki Jana Palacha, a po rewolucji z godnością pełniła funkcję ministry sprawiedliwości.

Rodzina Luczków od początku pobytu w Severce miała przyjaciół w sąsiedniej chacie Větrník. Entuzjaści sportów, a później eksperci w swoich dziedzinach przyjeżdżali tu przed wojną i wykupili część domu. W 1945 r. także tu przybyli. Tworzyli silną wspólnotę sprawdzoną jeszcze w czasach oporu przeciw nazistom. Václav chętnie spotykał się z lekarzem Wotavą, inżynierem Urbánkiem, architektem Gvozdanovičem czy braćmi Rackiem i Feliksem. Szczególnym szacunkiem cieszyła się Eda Grégr pochodząca ze znanej patriotycznej rodziny związanej z czasopismem „Národní listy”, której dwaj bracia zostali straceni przez nazistów. Podobno swoim męstwem uratowali wiele osób, w tym niepisanego przywódcę Větrnika, Mirdę Urbánka. Feliks naprawdę nazywał się Jan Brzak. Zdobył złote medale olimpijskie w kajakarstwie szybkim w Berlinie w 1936 roku i po wojnie w Londynie w 1948 roku oraz srebrny medal w Helsinkach w 1952 roku. Na Severkę przyjeżdżali także miejscowi, wśród częstych gości byli m.in. lekarz o imieniu Johny, leśnicy, członkowie Służby Górskiej, drogowcy, strażnicy parków narodowych, pracownicy wyciągów, nauczyciele i inni, których uwieczniono na fotografiach od lat 50. do 90. XX wieku. Dyskretny Václav Luczka, zawsze w fartuchu piekarskim i w czapce kolarskiej, był szanowany przez wszystkich. Wiedzieli, że za popularną usługą kryje się ciężka praca na gospodarstwie. 

Córki Hanka i Dáša były znakomitymi narciarkami. Wiele razy zjeżdżały na nartach z lasu do Pecu i dobrze się ścigały na poziomie krajowym, zwłaszcza młodsza Dáša. Należały do pierwszego powojennego pokolenia wspaniałych narciarek zjazdowych z klubu Slovan Pec wraz z reprezentantkami Aleną Glásrovą, Milką Kubínovovą później Brožovą i z najlepszym Mílą Sochorem, który osiągnął podium w Pucharze Świata. Rodzice wspierali Hanę i Dašę głównie poprzez dostarczanie deficytowego wówczas i drogiego sprzętu sportowego. Dziś powiedzielibyśmy, że obie miały atletyczne ciała, ale to nie jest ścisłe określenie. Ich sylwetki nie zostały ukształtowane przez sport, tylko przez ciężkie życie w górskiej chacie. Ze szkoły lub z autobusu codziennie wspinały się trzy kilometry pod strome wzgórze, aby dotrzeć do domu. Całe lato pracowały przy zbieraniu siana, pokonując zbocza, aby znieść bele siana do chaty. Po zbiorach wyruszały na stoki Liščí hory, aby zaopatrzyć Severkę w jagody, które były jej głównym artykułem handlowym. Hanka i jej koń ciągnęli drewno z lasu. Dáša i ja przeglądaliśmy kilka lat temu rodzinne archiwa i zatrzymaliśmy się na jej zdjęciu, gdy miała około szesnastu lat. Była piękna, Vladimír Škutina w swojej książce pisze o „bardzo ładnej Dášy”. Kiedy zapytałem ją, czy miejscowi chłopcy roili się wokół Severki, stwierdziła, że wręcz przeciwnie. Omijali chatę, bo zaraz dostaliby jakąś pracę. Hanka wyszła za mąż w Pradze, a Dáša w Niemczech. Niedaleko od GA-PA prowadziła Alphotel Ettal. Była dobra w usługach, ale szkoda, że nie w Severce. Václav wytrwał do 1990 roku. Krowy wielokrotnie miały problemy z wycieleniem, gospodarz mówił, że to od czasu katastrofy w Czarnobylu. I tej jesieni Maria zmarła w budzie na Severce. Wraz z nią odeszła tradycja pucharów z bitą śmietaną i mlekiem niedźwiedzia. Córka Hanka wróciła do gospodarstwa, by spróbować hodowli koni wierzchowych. Wtedy nie było tu już turystów, na Severkę przyjeżdżali tylko stali goście. Sylwestrowe świętowanie w gronie wielu przyjaciół odbywało się jednak przy muzyce jak za dawnych lat. Václav zmarł w chacie krótko po ostatniej uroczystości, 5 stycznia 1995 roku. Zdjęcie chłopców ze Służby Górskiej wiozących owiniętą kocem postać na sankach za skuterem śnieżnym robi wrażenie. Brakuje tylko napisu – „koniec legendy”. Hanka nie zdołała kontynuować tradycji Severki w nowych czasach i tragicznie zginęła w pobliżu chaty zimą 2009 roku. Jej syn Ota, po porozumieniu z Dášą, postanowił w 2017 roku sprzedać Severkę i jej łąki, o czym zmęczony rolnik Václav Luczka myślał od dawna. Nie wyobrażał sobie jednak życia w dolinie bez najpiękniejszego widoku w Karkonoszach. Severka nie została całkowicie osierocona. Petr Mlejnek z rodziną stopniowo kupował i remontował tu cztery chałupy. Do Větrníka, Na koniec świata i Severki ponownie przyjeżdżają goście, którzy potrafią docenić urok tego wyjątkowego miejsca. Być może kiedyś, na werandzie samej Severki, turyści znów usiądą przy poczęstunku i wysłuchają dziesięciominutowej opowieści o tutejszym regionie.  

Zbiór Pec Luczkowie Severka ze zdjęciami i dokumentami jest gotowy do edycji w internetowej bazie danych Arki Karkonoszy.

 

Mała Úpa


Sukcesja w rodzinie Ruse

Chaty z łąkami w górskiej miejscowości Mała Upa od wieków przekazywane są z pokolenia na pokolenie. W odosobnionym miejscu w środku lasu do XIX wieku dziewczęta wychodziły za mąż, a mężczyźni żenili się głównie z sąsiadkami. Instytut Pamięć Karkonoszy wyszczególnił kilka linii rodzinnych z Małej Úpy. Choć to wciąż tylko część z kilkudziesięciu rodzin w ogólnodostępnej internetowej bazie danych Arki Karkonoszy, wzajemne powiązania już rzucają światło na życie dawnych mieszkańców. Jan Ivanov, historyk z organizacji non-profit Pamięć Karkonoszy, połączył na przykład 620 osób w dziewięciu pokoleniach z rodziny Ruse z Małej Úpy. Baza zawiera opis każdej osoby, wszystkie są uwzględnione w opublikowanym drzewie genealogicznym. Dla naszego tematu sukcesji ciekawe jest, kto z kolejnego pokolenia przejął zagrodę. Jedną z głównych chat rodziny Ruse w Górnej Małej Úpie była dzisiejsza chata U Floriána nr 61 w osadzie Smrčí. Numeracja domów pochodzi z 1771 roku, a więc na pewno jako pierwszego możemy tu przypisać Ernsta Ruse, urodzonego w czerwcu 1727 roku. Miał on piętnaścioro dzieci z pierwszą żoną Elisabeth i kolejne piętnaścioro z drugą żoną Kathariną. Z trzydziestu potomków przeżyło jedenastu, tak że dopiero trzynasty najstarszy żyjący syn Józef Ruse *1766 mógł przejąć gospodarstwo. Z żoną Johanną miał jedenaścioro dzieci, z których sześcioro zmarło. Josef dożył imponującego wówczas wieku osiemdziesięciu jeden lat, więc jego najstarszy dorosły syn Anton Ruse *1798 nie czekał na przejęcie spadku. Prawdopodobnie w 1828 roku nabył część łąki ojca i wybudował nową chałupę nr 187, obecnie nr 60. Pierwotny domek nabył następnie jego młodszy syn Josef Ruse *1801, ale ponieważ nie miał on spadkobierców, jego bratanek Johann Ruse *1832 nadal mieszkał w domu U Floriána. Dla nas ciekawsza jest linia z wydzielonego gospodarstwa nr 60. Anton *1798 miał tu z pierwszą żoną Julianą jedenaścioro dzieci, ale tylko dwóch synów dożyło dorosłości. Gospodarstwo przejął młodszy Josef Ruse *1841, po którym chałupę nr 60 odziedziczył jedyny żyjący syn Johann *1868. Wraz z żoną Bertą miał tylko dwoje dzieci, a o przejęciu gospodarstwa przez kolejne pokolenie zachował się ciekawy dokument. Johann zmarł w wieku 60 lat w 1928 roku i pozostawił swój testament zarejestrowany w Sądzie Okręgowym w Marszowie. Zgodnie z nim jego jedyny syn Rudolf Ruse *1904 musiał w ciągu trzech miesięcy wypłacić swojej siostrze Marcie odprawę w wysokości siedmiu tysięcy koron, a matce Bercie dziesięć tysięcy koron. Dodatkowo Berta miała do dyspozycji izbę po południowej stronie chałupy. Rudolf jeszcze nie przypuszczał, że wkrótce będzie potrzebował matki do wychowania dzieci i prowadzenia gospodarstwa. Z pierwszą żoną Marią miał synów Rudolfa *1932 i Ericha *1933. Po drugim porodzie Maria zmarła i zanim Rudolf ożenił się ponownie w czerwcu 1938 r., bez pomocy matki nie poradziłby sobie samodzielnie z życiem jako rolnik, drwal i górnik w Kowarach. Jako specjalista-drwal, Rudolf wraz z rodziną uniknął deportacji w 1946 roku. Po uzyskaniu obywatelstwa czechosłowackiego w październiku 1950 r. mógł odkupić od państwa skonfiskowany domek. Następnie wraz z synami Rudolfem i Erikiem pracował w ekipie drwali w Małej Úpie, wożąc zimą drewno na saniach rogatych. Erich był ostatnim właścicielem chaty nr 60 i ostatnim z rodziny Ruse w Małej Úpie. W 1964 roku sprzedał dom i łąkę i przeniósł się do Svobody nad Úpą, gdzie jego syn Helmut Ruse *1964 jest dziś wiceburmistrzem miasta. Obecni właściciele wzorowo wyremontowali domek nr 60, co widać na zdjęciach w bazie danych Arki Karkonoszy. Podobne historie sukcesji można przeczytać o innych rodzinach z regionu pod Śnieżką.

Ostatni z rodziny drwali Ruse w Małej Upie, ojciec Rudolf i synowie Erich i Rudolf w środku, około 1959 roku.

 

Następne pokolenia Rennerových bud

Jaroslava i Pavel Oliva przyjechali do Małej Úpy w 1968 roku i przez dwadzieścia dwa lata prowadzili pensjonat. Wkrótce po rewolucji kupili i wyremontowali chatę Renerovka, a po pewnym czasie wybudowali większą, nową chatę Renerovka w pobliżu kościoła. W obu pensjonatach świadczyli jedne z najlepszych usług w Karkonoszach (patrz: VV 7–33 /1995–2010), dziś prowadzą mniejszą oryginalną Renerovkę. Ich córki Ivana i Linda są w Małej Úpie od urodzenia i dobrze wiedzą, jak wygląda życie właścicieli bud. Podczas gdy inne dzieci miały wolne, one pomagały przy zmianach gości a ścielenie łóżek było ich głównym sobotnim zajęciem. Starsza Iva, w wieku siedemnastu lat, nienawidziła Małej Úpy. Wyjechała na studia pedagogiczne, tylko po to, by odkryć, że nie chce być nauczycielką ani mieszkać w mieście. Nagle zatęskniła za górami. Wróciła do domu i sprowadziła z miasta swojego męża Pavla Plívę. Porzucił on zawód geodety, został gospodarzem schroniska i szybko wpasował się w lokalną, małą społeczność górali. Przez cztery lata Plívasowie pracowali z rodzicami w pensjonatach. Dziś, jak mówią, dwa lata wystarczyłyby na zdobycie doświadczenia. Chcieli stanąć na własnych nogach. Szesnaście lat temu otworzyli i do dziś prowadzą w ośrodku narciarskim U kostela bar z przekąskami U dědka a báby. Tuż obok Iva prowadzi pensjonat Apalucha. Dwa lata temu na tym samym terenie ukończyli budowę nowoczesnego domu jednorodzinnego, więc po wielu latach Iva nie przebywa już wieczorem z gośćmi w jednym domu. Rodzina skorzystała, dzieci są zachwycone. Olivowie zaproponowali przejęcie Renerovki, ale Plívowie chcieli iść własną drogą. Pozostają wdzięczni swoim rodzicom za przekazanie im wiedzy o przyjmowaniu gości, ale to już inne pokolenie gospodarzy. Od najmłodszych lat zabierali w góry swoich synów Jana i Jakuba. Do dziesiątego roku życia chłopcy protestowali, potem góry ich wciągnęły i wyrośli na patriotów Małej Úpy. Obaj jeżdżą zawodowo na nartach w klubie narciarskim Slovan Pec. Wyjeżdżają na obozy treningowe w Alpy i widzą, jak wygląda tam sytuacja. Starszy Jan już sam wychodzi wieczorem z czołówką na skitury i odkrywa, że życie w górach przynosi oprócz ciężkiej pracy również niezastąpione przeżycia. Przedwczesne jest stwierdzenie, że będą oni kolejnym i zapewne odmiennym pokoleniem górali, ale mają na czym budować.

 

Przejazd na nartach przez Małą Úpę

Gdy jest wystarczająco dużo śniegu, skibusy nie kursują już między ośrodkami Pomezní Budy i U kostela. Dzięki budowie trzech nowych wyciągów i łączników, narciarze mogą dostać się z jednej trasy na drugą na nartach. Wieloletnie starania o połączenie tych dwóch obszarów doszły do skutku przy minimalnej ingerencji w obszar leśny. Wyciągi Rennerovka, Kolbenka i Trautenberk zwiększyły również długość tras zjazdowych w Małej Úpie. Skibusy nadal kursują pomiędzy Spáleným Mlýnem a Pomezními Budami, przy czym na teren U kostela jeżdżą tylko wtedy, gdy nie działają wyciągi łączące.

W Małej Úpie znajduje się kilka klasycznych tras zjazdowych. Do najłatwiejszych należy ten w Lvím dole. Ze Spálenégo Mlýna prowadzi najpierw po ścieżce biegowej, skręcając na oznakowany Biskupský chodník z najwyższym punktem na Velkim Polomie z pięknym widokiem na Śnieżkę. Schodzi po łąkach Šímových chalup, ostatni odcinek do ścieżki Lvím dołem nie jest już tak ładny. Długa trasa prowadzi ze Spálenégo Mlýna wzdłuż Pěnkavčí cesty do Hoferovej Budy i przez Růžohorky na Śnieżkę. Do Jelenki można zjechać Trawersem lub w dobrych warunkach śniegowych przez ciekawszy Obří hřeben i Svorovą Horę. Krótkie wycieczki prowadzą na Pomezní hřeben lub po zboczu Pomezky na Lesní hřeben. W Pomezních Budach trzy razy dziennie zatrzymuje się mały polski autobus do Górnego Karpacza. Ten poranny pozwala na wspaniałą wędrówkę od kościoła Wang do Małego Stawu, do drogi granicznej, obok Domu Śląskiego na Śnieżkę i z powrotem do Pomezních Bud przez Jelenkę, najlepiej przy dobrej pogodzie i w dłuższe dni późną zimą.

Dla narciarzy biegowych są w Małej Úpie trzy ładne warte poznania trasy z przygotowanymi śladami. Pierwsza z nich zaczyna się w Spálenym Mlýnie i łagodnie wznosi się przez Lví dól do podnóża Śnieżki. Za Vasovą louką wspina się na Velki Polom, potem prowadzi prawie warstwicami przez ładne odcinki i górną część Šímových chalup, nad osadą Niklův Vrch do Žacléřskich Bud. Trasa ma długość jedenastu kilometrów w jednym kierunku. Trzykilometrowa trasa wokół Kraví hory z pięknymi widokami i minimalnym przewyższeniem jest łatwa. Zaczyna się za kościołem w Małej Úpie i, podobnie jak inne trasy, ma znak informacyjny z parametrami. Z magistrali karkonoskiej, która biegnie z Małej Úpy do Harrachova, pętla wokół Dlouhégo hřebena skręca na Cestník. Z jego zachodniej strony roztaczają się również ładne widoki na główny grzbiet Karkonoszy. Szlaki są regularnie utrzymywane, ale gdy pada deszcz lub jest silny wiatr ślad szybko się rozmywa, więc z odnowieniem trasy trzeba czekać aż nawałnica się skończy. Prace trwają również w weekendy. Mała Úpa, podobnie jak inne karkonoskie gminy ze swojego ograniczonego budżetu finansuje znakowanie i przygotowywanie tras narciarstwa biegowego za pomocą specjalnie przystosowanego skutera śnieżnego. Za granicą często pobierana jest opłata za korzystanie z tras biegowych. W Małej Úpie narciarze biegowi proszeni są o dobrowolny wkład w postaci zbiórki publicznej. Noszona z dumą naklejka lub odznaka demonstruje twoją dobrą wolę w zamian za darowiznę od stu do pięciu tysięcy koron. Wkład można przesłać na konto zbiórki publicznej podane na stronie internetowej lub wnieść go w centrum informacyjnym w Pomezních Budach.

W Galerii Celnice do końca lutego 2023 roku można oglądać wystawę zdjęć krajobrazowych trutnowskiego fotografa Jiriego Flídra. Centralnym motywem wystawy są obrazy z okolic unikalnego jeziora polodowcowego Mały Staw po polskiej stronie Karkonoszy.

Centrum Informacji Horní Malá Úpa, Pomezní Boudy, kod pocztowy 542 27, tel.: 499 891 112, e-mail: info@malaupa.cz. Czynne jest codziennie od 9.00 do 16.30, poza sezonem od 10.00 do 15.00. Transparentne konto na rzecz ratowania mołoupskiego kościoła jest w Českiej spořitelnie 4691943339/0800 (IBAN CZ67 0800 0000 0046 9194 3339). www.malaupa.cz

 

Górny Marszów (Horní Maršov)

Przedstawiające go rzeźby, wraz z Jezusem Chrystusem na krzyżu, są najbardziej rozpowszechnionymi kamiennymi rzeźbami w czeskim krajobrazie kulturowym. Święty znany jest na Śląsku i w Bawarii, a figury i obrazy można zobaczyć w kościołach w innych częściach dawnej monarchii austro-węgierskiej.

Jan Nepomucen, w swoim czasie zwany Janem z Pomuku pełnił z oddaniem funkcję wikariusza generalnego arcybiskupa praskiego i został zamordowany za namową króla Wacława IV podczas pełnego tortur przesłuchania w marcu 1393 roku. Następnie jego bezwładne ciało zostało wrzucone z Mostu Karola do Wełtawy. Po jakimś czasie wypłynął, a rybacy wyciągnęli go na brzeg, dzięki czemu po latach trafił do srebrnego sarkofagu w katedrze św. Wita na Zamku Praskim. Jan, wykształcony na uniwersytecie prawnik i religioznawca, został uwikłany w walkę o władzę między monarchą a Kościołem, co kosztowało go życie. Później ludziom spodobała się legenda, że jako spowiednik królowej Zofii znał jej tajemnicę, którą chciał poznać król Wacław, ale Jan nie zdradził nic nawet na torturach. Historycy negują ten wątek, ale w swoim czasie posłużył on do stworzenia kultu Jana Nepomucena. Nieszczęśliwy los spotkał w średniowieczu więcej dostojników, ale historia zamęczonego kapłana przydała się do rekatolicyzacji Kościoła katolickiego po wojnie trzydziestoletniej, czyli trzy wieki później. Dziś powiedzielibyśmy, że rozgłos, jaki towarzyszył tej sprawie, uczynił Jana gwiazdą wśród świętych w XVII wieku, dlatego też kojarzymy go również z okresem baroku.

Pierwsze posągi Jana zostały sfinansowane przez Kościół. Najwięksi ówcześni mistrzowie pracowali przy lukratywnych zleceniach, powstawały najwspanialsze wyobrażenia. Możemy uogólnić, że wartość artystyczna młodszych posągów Jana Nepomucena, poza nielicznymi wyjątkami, maleje. Widać to również w karkonoskich osadach, gdzie w każdej z nich możemy znaleźć jakieś pamiątki po średniowiecznym świętym.

Trzy spotkania z Jankiem z Pomuka

Dwugodzinny spacer wystarczy, aby poznać trzy ważne wydarzenia w miejscowości Horní Maršov (Górny Marszów) przedstawione za pomocą trzech rzeźb. Najmłodszy kamienny Jan Nepomucen z Marszowa ma ciekawą historię i upamiętnia przełomowy moment w dziejach górskiej miejscowości. Często figury świętego stoją bezpośrednio na moście lub tuż przy nim, co wynika z jego historii. Na przykład płaskorzeźby przedstawiającej Jana wrzucanego do wody pod pomnikiem z brązu na Moście Karola autorstwa Johanna Brokoffa dotykały już miliony ludzi – na szczęście. To najczęściej dotykane miejsce w Pradze. W Marszowie posąg z piaskowca stał przy moście na rzece Úpa na dzisiejszym placu Bertholda. Nie mamy jeszcze jego zdjęcia, więc nie wiemy jak wyglądał i gdzie dokładnie został umieszczony w 1880 roku. Wielka powódź z lipca 1897 roku zniszczyła główną część Temnego Dołu i Marszowa. Zburzyła też stalowy most i kamiennego Jana Nepomucena. Dopiero w Mladych Bukach znaleziono rozbitą głowę i zwrócono ją do Marszowa. Podczas regulacji rzeki wokół nowego nitowanego mostu latem 1902 roku, wykonano kamienną niszę z wkomponowanym stylizowanym korpusem, na którym spoczywa okaleczona głowa Jana. Dziwna rzeźba jest dobrze widoczna z Błękitnego Mostu i z zewnętrznego ogrodu popularnej gospody Kneifel.

 

Aby zobaczyć więcej wspaniałych dzieł z motywem Jana z Pomuku, należy udać się do historycznego obszaru wokół starego kościoła. Być może przejeżdżając przez Marszów przeoczyliście to magiczne miejsce. Dobrym miejscem na postój jest słynna restauracja Na Kopečku z długim parkingiem po drugiej stronie drogi. Nad wzgórzem dominuje ogromna lipa, o której od pięćdziesięciu lat mówi się, że ma czterysta lat. Obok stoi ważna rzeźba Jana Nepomucena z czasów, kiedy nie był jeszcze kanonizowany. Podstawa ozdobiona jest motywem Arki Noego z lecącym gołębiem z gałązką w dziobie. W łacińskim napisie dużymi literami zakodowano rok 1717. Jan Nepomucen został beatyfikowany przez papieża Innocentego XIII 31 maja 1721 r., cztery lata po powstaniu najcenniejszej figury z Marszowa.

W 1622 roku z Marszowa wypędzono dwadzieścia miejscowych rodzin protestanckich i ich pastora. Nie znamy nawet ich nazwisk. Dopiero sto lat później kościół postawił na plebanii pomnik, który miał symbolizować zwycięstwo katolików nad protestantami w zdominowanym przez Habsburgów imperium. Wraz z balustradą jest zabytkiem kultury, podobnie jak pozostałe rzeźby Nepomuka w Marszowie. Ten wymaga renowacji, najlepiej bardzo szybko. Urażone palce prawej ręki są mniej ważne niż, na przykład, skorodowane metalowe elementy drążące kamień czy popękane stożki w balustradzie. Święty Jan Nepomucen od trzech wieków spogląda ze wzgórza na Marszów, więc wydaje się, że wytrzyma kolejne stulecia. Ale może być też odwrotnie.

 

Trzeci Johannes Nepomuk, jak brzmi to imię po niemiecku, jest prawdopodobnie jeszcze starszy i przypomina nie tylko o kontekście historycznym, ale także o wielkich wysiłkach mieszkańców w niedawnych czasach. Można go znaleźć w tej samej okolicy, ale klucze do starego kościoła trzeba wypożyczyć z punktu informacyjnego DOTEK w dawnej plebanii. Podczas ratowania najważniejszego zabytku w Górnym Marszowie konserwatorzy znaleźli dowody na budowę kościoła w 1690 roku. Podniesiono wówczas renesansową wieżę o jedną kondygnację i dodano barokową drewnianą kopułę. Spłonęła ona po uderzeniu pioruna latem 1868 roku wraz z całym oryginalnym renesansowym dachem i lunetami nad nawą. Od tego czasu wieża przykryta jest jedynie czterospadowym dachem. Przebudowy z końca XVII wieku zakończyły przekształcenie kościoła ewangelickiego w kościół katolicki. Przebudowa z 1690 roku może być związana z pozyskaniem barokowego ołtarza z centralną figurą Wniebowzięcia NMP. Matce Bożej towarzyszy ośmiu świętych, których można rozpoznać po ich atrybutach. W górnej części znajdują się czterej patroni ziem czeskich, tj. św. Wacław z orłem na sztandarze, Vít z kogutem i gałązką palmową, Wojciech z laską biskupią i wiosłem. Najmłodszy z nich po prawej stronie to Jan Nepomucen z krucyfiksem, gałązką palmową i pięcioma gwiazdami w aureoli. Wszyscy są ubrani w piękne szaty. Z kolei w dolnym rzędzie stoją bosi i gładko uczesani towarzysze Jezusa, być może dla podkreślenia, że żyli w trudnych początkach chrześcijaństwa. Po lewej stronie stoją Piotr z kluczami, Józef z małym Jezusem, Jan Chrzciciel z krzyżem i barankiem oraz najmłodszy Paweł z mieczem. Wszyscy oni podzielili ten sam los z Jezusem, umierając gwałtowną śmiercią. Z wyjątkiem św. Józefa, który nie doczekał się męki swojego syna na krzyżu. Jak wiemy, tylko Jan Nepomucen cierpiał bardziej za politykę władzy niż za obronę wiary chrześcijańskiej. Najlepszy widok na niedawno odrestaurowany ołtarz jest z oratorium, z którego niegdyś miejscowa szlachta oglądała nabożeństwa. Odrestaurowane wewnętrzne okno z czasów hrabiego Bertholda Aichelburga pozostaje otwarte. Drewniany św. Jan Nepomucen znajduje się również w ołtarzu głównym nowego kościoła w Marszowie z 1899 roku. Nie może on jednak równać się jakościowo ze starszym o dwa wieki Johannem z górnego kościoła.

 

Na nartach z Marszowa

Nieważne, czy jeździsz na nartach biegowych, zjazdowych, skiturach czy snowboardzie, Marszów jest odpowiednim miejscem dla wszystkich dyscyplin zimowych w dobrych warunkach śniegowych. Przez miejscowość przechodzi karkonoska trasa biegowa, która prowadzi do Domków Reissa. Tutaj, na wysokości 750 metrów nad poziomem morza, prawie zawsze leży śnieg. Zaczynają się tu doskonałe trasy biegowe przez Krausove Budy na Světlą i Černą Horę. Klasyczna trasa biegowa dla wielu miejscowych zaczyna się na przystanku autobusowym. Zaczynają się przy Pomezních Budach i jadą główną drogą przez Cestník, Lysečinską Budę, Horní Albeřice, Celní Cestę na Rýchory ze zjazdem z Rýchorskiej Budy. Ta ostatnia jest już otwarta i nie słyszymy nic poza pochwałami dla jej usług. Nareszcie goście mogą wejść do głównej sali tradycyjnego drewnianego domu. Nie jest łatwo prowadzić działalność gastronomiczną w pięknym, ale odległym miejscu, dlatego wspierajcie takie miejsca swoimi odwiedzinami. Z Hornych Albeřic na biegówkach dostępna jest trasa wokół Długiego Grzbietu (Dlouhý hřeben), który ze względu na dużą wysokość obfituje w śnieg.

Narciarze zjazdowi muszą zdecydować, czy wsiądą do skibusu w kierunku ośrodka Černá hora, czy odwrotnie do Pecu pod Śnieżką. W obu przypadkach w ciągu kilku minut są tuż przy stokach. Skibusy kursują często i dokładnie według rozkładu jazdy. Popularną trasą jest przejazd skibusem z Marszowa do Jańskich Łaźni, po zjeździe na Černej Horze, przejazd SkiTourem na najwyższy punkt, zjazd do Kolínskiej Budy i ponownie skibusem do Pražskiej Budy ze zjazdem do Pecu. Powrót skibusem do Marszowa kończy trasę. 

Wypróbowaliśmy różne trasy skiturowe w okolicach Marszowa. Gdy jest dużo świeżego śniegu i silny wiatr, nie pędzimy na grzbiety i wolimy jeździć na nartach w zalesionym krajobrazie. Nasza ulubiona trasa prowadzi przez Honzovy Potok do Krausovej Budy i Signal. Na nartach skiturowych możemy dotrzeć w miejsca, w które latem nie dotrzemy ze względu na trudny teren. Dlatego coraz większą popularnością cieszy się skituring z możliwością nieskończonej improwizacji. Do najatrakcyjniejszych tras należy zejście ze Světléj Hory do Temnego Dołu, najpierw przez wysoki las, a potem stromym żlebem obok leśnego zameczku Aichelburg. Gdy nie ma wystarczającej ilości śniegu, wystarczą łąki w osadzie Honzův Potok. Przyjemna wędrówka prowadzi przez szczyt Starej Hory i Długi Grzbiet na Cestnik z zejściem przez łąki Horních i Dolních Lysečin. Tylko krótka popołudniowa lub wieczorna wędrówka z czołówką wykorzystuje skibus do Jańskich Łaźni. Po godzinnym wejściu na Černą Horę czeka nas bezpieczne zejście przez Pardubicką i Krausovą Budę do Górnego Marszowa. Teraz czekamy tylko na dobrą dostawę naturalnego śniegu.

 

Żaclerz

LUSTi jak Luštinec

U podnóża Rýchorów na wschodnim krańcu Karkonoszy i na samym końcu górskiego miasta Żaclerz stoi fabryka narciarska LUSTi. Za sukcesem rodzinnej firmy kryje się podręcznikowa opowieść o trudnych początkach działalności po uzyskaniu wolności w 1989 roku, niezłomnej woli założyciela firmy i umiejętnościach miejscowych ludzi. Milan Luštinec ma talent techniczny i zna się na maszynach. Jego zawodem było naprawianie kombajnów górniczych pod ziemią. Gdyby w 1992 roku kopalnie Żaclerz nie zakończyły przynoszącego straty wydobycia węgla, pracowałby dalej. Był też zapalonym narciarzem i jednym z pierwszych snowboardzistów. Jak opisywaliśmy w ostatnim numerze VV (56), w latach 80. desek nie można było kupić, więc entuzjaści z Żaclerza robili je sami. Bez literatury i wszechwiedzącego internetu Milan Luštinec podjął się tego zadania i po utracie pracy w kopalni podjął odważną decyzję o rozpoczęciu komercyjnej produkcji. Nie widząc nigdy żadnego modelu, sam wykonał pierwsze maszyny do klejenia, prasowania, kształtowania i szlifowania snowboardów. Szukał źródła odpowiednich materiałów. Zastawił pod hipotekę dom, który właśnie ukończył, aby uzyskać kredyt bankowy. Jego wspólnik odszedł po pierwszym nieudanym sezonie. Dzięki kolejnej pożyczce, ze swoimi pracownikami wykonał pierwsze osiemset zamówionych snowboardów. Sprzedawca zabrał je i nigdy nie zapłacił. Gdy Milan był zaledwie o krok od utraty fabryki, rodzinnego domu i nadziei na spełnienie marzenia o posiadaniu własnej wytwórni, z Austrii przyszło zapotrzebowanie na sto desek. Dysponując zamówieniem, bank dał swojemu dotychczas ryzykownemu klientowi ostatnią szansę i sprawy zaczęły się wreszcie układać. Austriacy byli zadowoleni i wraz z ogólnoświatowym boomem snowboardowym nawiązali trwałą współpracę, która została wzmocniona w czerwcu 2000 roku poprzez utworzenie wspólnej spółki GALUS Industries. Partnerzy dostarczali materiały, projektowali i zajmowali się biznesem. W nowej hali produkcyjnej w Żaclerzu wyprodukowali ponad dwadzieścia tysięcy snowboardów i krótkich nart zwanych bigfoot dla dzieci i dorosłych. Jeszcze przed powstaniem czesko-austriackiej spółki Milan zaczął rozwijać własne, wysokiej jakości sandwiczowe narty zjazdowe. Z kolei austriaccy partnerzy dążyli do zwiększenia wielkości produkcji przy jak najniższych kosztach. Produkowali deski, a później narty dla różnych marek w kilku krajach narciarskich w Europie i Ameryce. Milan Luštinec natomiast chciał być dumny z własnego produktu. Jego przyjaciele zostali nabywcami pierwszych par wysokiej jakości nart, najpierw powstało dwadzieścia kompletów, a w następnym roku pięćdziesiąt. Charakteryzowały się one monochromatyczną powierzchnią bez napisów, a wtajemniczeni zaczęli je nazywać Lušťovky, od nazwiska Milana. Stąd był już tylko krok do rozpoczęcia właściwej produkcji nart zjazdowych LUSTi na sezon 2001–2002. Podczas światowego kryzysu finansowego w 2008 roku, produkcja nart i snowboardów również stanęła w miejscu. To przyspieszyło przekształcenie głównej produkcji w markę własną. Elastyczność firmy pozwala na produkcję sztuk nart o unikalnych wzorach. W 2013 roku grafik, ilustrator i projektant Jiří Prokopec zlecił wykonanie jednej z takich nart w Żaclerzu i tak narodziła się współpraca w zakresie artystycznego projektowania desek. Nowoczesny design z charakterystycznymi elementami wyniósł narty LUSTi na wyższy poziom w branży narciarskiej. Ale podstawą sukcesu jest jakość. Jak mówi Milan Luštinec, wszystko w środku musi być najlepsze i na właściwym miejscu, czy to drewniany rdzeń, czy tytanowe elementy. Opinia publiczna zauważyła już produkty z Żaclerza dzięki wspaniałym wynikom narciarki akrobatycznej Nicole Sudovej. Była ona jedną z najlepszych zawodniczek świata na muldach. Dlatego narty LUSTi można było zobaczyć na olimpiadzie w Vancouver i Soczi.        

Właścicielem firmy jest Milan Lustinec, ale w skład zarządu wchodzi także jego żona Eva i ich dwie córki. Starsza Radka studiowała ekonomię, więc zarządza częścią biznesową. Młodsza Lucie doskonale radziła sobie w wyczynowym narciarstwie alpejskim. Teraz, mając własną rodzinę, zajmuje się także kontaktami z klientami. Milan przyznał, że powrót córek z Pragi i Liberca do rodzinnego biznesu przyniósł kolejną zmianę. Nigdy by nie pomyślał, że będą robić interesy np. z Koreą Południową. U austriackiego partnera nastąpiła zmiana pokoleniowa i Luštincowie wykupili połowę pierwotnej firmy. Sukcesja jest przesądzona, Radka i Lucie są współwłaścicielkami Lusti. Podczas kryzysu covidowego nie ustawało zainteresowanie nartami skiturowymi. Stu pięćdziesięciu ochotników z Karkonoskiej Służby Górskiej jeździ na tych nartach o specjalnej „ratunkowej” konstrukcji. W Żaclerzu właśnie kończą drugą halę produkcyjną, w tym roku wyprodukowali sześć tysięcy par nart i trzy tysiące snowboardów marki LUSTi. Można je łatwo rozpoznać na stokach.

Karkonoską produkcję nart i snowboardów LUSTi prowadzą Eva, Milan, Radka i Lucie Luštinec.

Muzeum jako misja życiowa

Przykład Muzeum Miejskiego w Żaclerzu pokazuje, jak wiele zależy od zainteresowania i energii zaledwie garstki ludzi, aby stworzyć coś wyjątkowego. Pochodzący z Żaclerza Werner Baier długo „męczył” burmistrza Miroslava Vlasáka, aż ten zgodził się na poważną rozmowę o odtworzeniu nieistniejącego od dawna muzeum. Burmistrz dokonał szczęśliwego wyboru, powierzając realizację Danielowi Machowi, późniejszemu dyrektorowi. Z niczego udało się jego zespołowi zebrać i otworzyć w 1999 roku fascynującą stałą ekspozycję (także VV 18/2002, 29/2008). Eksponaty pochodzą głównie z darowizn obecnych i byłych mieszkańców regionu. Każdy eksponat ma swoją historię, równie ciekawą jak sam przedmiot. A opracowanie historii konkretnych osób wyniosło muzeum na wyższy, unikalny w Karkonoszach poziom. Dla przykładu przypomnijmy ujawnione losy i twórczość malarza – absolwenta Bauhausu Joannesa Koehlera, pioniera pilotażu lotniczego Karla Illnera, opisaną twórczość malarza Josefa Čapka w Żaclerzu, historię żydowskiej więźniarki Sali Garncars z miejscowego obozu pracy, wkład w poznanie pochodzenia i twórczości rzeźbiarza Emila Schwantnera. Kilkakrotnie przedstawiany temat fabryki porcelany w Żaclerzu uzupełniła w 2018 roku piękna stała ekspozycja porcelany z kolekcji mecenasa sztuki Václava Petiry (także VV 51/2019). Muzeum Miejskie Żaclerz to, oprócz podstawowej misji prezentowania historii i tradycji regionu, także udana galeria, pracownia naukowa, pracownia konserwatorska, wydawnictwo i w pełni funkcjonalne centrum informacji turystycznej. Jednym z najbardziej widocznych wyników dwudziestopięcioletniej działalności jest ratowanie i odnawianie kamiennych zabytków. Muzeum wysyłało konserwatorów do wielu małych obiektów w terenie, współpracowało z kamieniarzami, przyczyniając się do naprawienia błędów z przeszłości i braku zainteresowania przestrzenią publiczną. Efektem prac jest przywrócenie ciekawych elementów krajobrazu wraz z ich historią. Żaclerz jest prawdopodobnie jedyną osadą w Karkonoszach, w której z zachowanej kamieniarki nie pozostało nic do odtworzenia. Zwieńczeniem pracy pracowników muzeum, wspieranych przez miasto, darczyńców, Instytut Dziedzictwa Kulturowego, rzeźbiarzy i kamieniarzy, było odrestaurowanie barokowej kolumny maryjnej postawionej w 1725 roku na Rýchorskim náměstí w Żaclerzu przez wybitnego rzeźbiarza Jiříego Františka Pacáka, ucznia słynnego Matyáša Brauna. Kolejnym celem muzeum jest udane odrestaurowanie Růžového paloučku. W miejscu, gdzie Jan Amos Komenský opuścił swój kraj ze względu na wiarę, od 2018 roku znajduje się Labirynt Świata, kamienna rzeźba inspirowana twórczością nauczyciela narodów. Takiej żywej instytucji jak Muzeum Miejskie w Żaclerzu życzylibyśmy każdej karkonoskiej osadzie. Od kiedy Daniel Mach przeszedł na emeryturę, muzeum prowadzą kobiety. Najdłużej pracująca Eva Rennerova zaczęła tu pracę jako studentka latem 1998 roku, jeszcze przed otwarciem wystawy. Temat historii jej rodzinnego regionu i swoboda wyboru zagadnień, nad którymi pracowała, doprowadziły ją do życiowej misji. Od 2005 roku jest stałym pracownikiem muzeum, a do rozwoju placówki przyczyniła się także jej ośmioletnia funkcja wiceburmistrza miasta Żaclerz. Kiedy jednak lepiej poznamy załogę muzeum, będziemy pod wrażeniem ducha zespołowego, który stoi za wspaniałymi wynikami. Miasto Żaclerz ma wiele powodów do dumy i je podziwiamy.

Częścią Muzeum Miasta Żaclerza jest galeria autorska. Fotograf przyrody Martin Ertner pochodzi z Bobru, lokalnej części miasta. Interesują go wszystkie żywe istoty, ale skupia się głównie na fotografowaniu węży w ich naturalnym środowisku. W tej pełnej adrenaliny dziedzinie osiągnął świetne wyniki. Najpiękniejsze gady uchwycił w Arizonie na południowym zachodzie USA. Dlatego wystawa estetycznie wykonanych wielkoformatowych fotografii nosi tytuł „Poisonous Beauty”. Można ją oglądać w muzeum do końca 2022 r. Od połowy stycznia swoje komiksowe i pełne twórczej swobody prace wystawi malarz akademicki Karel Jerie. Nie jest on obecny w Żaclerzu przypadkowo, cztery lata temu z okazji zakończenia adaptacji Růžového paloučku z kamienną pracą rzeźbiarską Labirynt Świata stworzył dla muzeum komiks „Jan Amos na wygnaniu”. Książka w ujmujący sposób wyjaśnia wydarzenia wojny trzydziestoletniej, które zasadniczo zmieniły bieg naszej historii. Reprint cieszącej się powodzeniem publikacji jest w sprzedaży w muzeum. Na wystawie autor zaprezentuje również obrazy w dużej skali, z których część wykorzystał w innych komiksach. Nowością jest „Žacléř Homeland History”, rozdziały z historii miasta u podnóża Rýchorów autorstwa kolektywu autorów skupionych wokół dyrektora Państwowego Archiwum Powiatowego w Trutnovie Romana Reila. Książka została wydana przez miasto Żaclerz, do jej powstania przyczynił się także zespół muzealników.

Kuratorki Vendula, Eva i Ilona zrobiły sobie zdjęcie z fanem muzeum Antoninem Tichym po otwarciu wystawy porcelany w 2018 roku.

Muzeum Miejskie Żaclerza i Centrum Informacji Turystycznej, Rýchorské nám. 10, 542 01 Żaclerz, tel. 499 739 225, e-mail: muzeum@zacler.cz. Czynne jest codziennie oprócz poniedziałków w godz. 9.00–16.00. www.muzeum-zacler.cz, www.zacler.cz

 

Pamięć Karkonoszy

Najstarszy na świecie związek narciarski obchodzi swój jubileusz

Gdy tylko Josef Rössler-Ořovský wypróbował swoje pierwsze narty wraz z bratem Karelem na Placu Wacława w Pradze 5 stycznia 1887 roku, wiedział, że właściwym miejscem dla nowego sportu są góry, a najlepiej Karkonosze, najwyższe w Królestwie Czeskim. Znalazł tam nie tylko idealne warunki do uprawiania narciarstwa, ale także miejscowych pasjonatów, którzy wpadli w zachwyt. Sam uprawiał dziesięć różnych sportów, ale do historii przeszedł głównie jako organizator. W Karkonoszach zaprzyjaźnił się z Janem Bucharem, dyrektorem szkoły w Dolních Štěpanicach i propagatorem turystyki pieszej. W grudniu 1892 r. po raz pierwszy założył narty, które umożliwiły mu wędrówki po górach także w zimie. Za przykładem praskich narciarzy założył w kwietniu 1895 r. Czeskie Stowarzyszenie Karkonoskie Ski Jilemnice i wspólnie zorganizowali pierwsze zawody. Josef Rössler-Ořovský był wizjonerem, po udanych międzynarodowych zawodach narciarskich w lutym 1903 r. w Vysokim nad Jizerou wraz z Janem Bucharem zaprosili miejscowych narciarzy do założenia trzeciego czeskiego klubu narciarskiego. Wkrótce do tego doszło i już dwa tygodnie później Rössler-Ořovský mógł zaproponować swoim przyjaciołom w Karkonoszach założenie krajowego Związku Narciarskiego w Królestwie Czeskim. Powstał on bez jego udziału w gospodzie Ráj w Jabloncu nad Nisou 21 listopada 1903 roku. Narciarze wybrali Jana Buchara na pierwszego przewodniczącego. Później związek założyli Norwegowie i Niemcy, a w listopadzie 1905 roku powstał Austriacki Związek Narciarski, którego pierwszym prezesem był Quido Rotter z Karkonoszy. Nic dziwnego, że Josef Rössler-Ořovský był przy narodzinach Międzynarodowej Federacji Narciarskiej FIS w 1924 roku i jako sekretarz Czeskiego Komitetu Olimpijskiego prowadził sportowców na sześciu igrzyskach. Dyplomacja narciarska, w której prażanin, wyposażony w znajomość języków i liczne kontakty, wyróżniał się, jest ważna do dziś. Bez działalności Związku Narciarskiego Republiki Czeskiej, którego korzenie sięgają założycieli z 1903 roku, nasze narciarstwo nie należałoby do głównych członków światowej rodziny narciarskiej. A mamy tylko małe góry, które w porównaniu z narciarskimi potęgami są zaledwie pagórkami. Rössler-Ořovský żył w czasach, gdy znane nam dziś sporty, w tym narciarstwo, dopiero się rodziły. Doświadczyliśmy powstania snowboardu, który pod swoje skrzydła wziął Czeski Związek Narciarski i FIS. W krótkiej historii tego młodego sportu Czechy zdobyły już trzy złote medale olimpijskie w snowboardzie dzięki Evie Samkovej, teraz Adamczykowej i Ester Ledeckiej. Wraz z innymi światowymi osiągnięciami jest to wizytówka sportów zimowych, ale ludzie z krajowego związku najbardziej cenią sobie swoich ponad trzydzieści tysięcy aktywnych członków w każdym wieku.

Sześć tysięcy widzów oglądało wyścig pań w Vysoké nad Jizerou w lutym 1911 roku, wiele z nich stało na nartach. Wierzymy, że wyścig najlepszych narciarzy świata w Szpindlerowym Młynie 28 i 29 stycznia 2023 roku obejrzy bezpośrednio na stokach nawet trzykrotnie więcej gości.

 

Puchar Świata ponownie w Szpindlerowym Młynie

Czy można sobie życzyć lepszego uczczenia jubileuszu narodowego związku narciarskiego niż organizacja narciarskich mistrzostw świata w slalomie gigancie i slalomie? Podczas każdego zimowego tygodnia oglądamy w telewizji wyścigi zjazdowe, głównie w znanych ośrodkach alpejskich i skandynawskich. To narciarski cud, że po raz piąty Szpindlerowy Młyn w Karkonoszach jest jednym z organizatorów Pucharu Świata. Dwadzieścia lat temu, w setną rocznicę założenia Czeskiego Związku Narciarskiego, ekipie skupionej wokół wielkiego zawodnika, a później organizatora imprez narciarskich Bohumíra Zemana udało się po raz pierwszy zdobyć Puchar Świata. Pamiętamy ogromne rozczarowanie podczas odwilży w grudniu 2003 roku na kilka dni przed startem i po decyzji o odwołaniu imprezy przygotowanej do ostatniego szczegółu. Dziś już wiemy, że karkonoska zima przesuwa się o miesiąc do przodu, kosztem grudnia możemy dobrze jeździć na nartach w kwietniu. Przed rokiem jeszcze 8 maja jeździliśmy na nartach po puchu. Międzynarodowa Federacja Narciarska FIS doceniła wysiłki organizatorów i w 2005 roku ponownie przyznała Czechom i Szpindlerowemu Młynowi wyścigi o najwyższej randze. Zawody, w których uczestniczyły tysiące kibiców i najlepsze narciarki świata, zakończyły się sukcesem, podobnie jak kolejne w 2008, 2011 i ostatnio w marcu 2019 r. Ostatnim razem wyścigi w slalomie gigancie i slalomie zdominowały Petra Vlhová i Mikaela Shiffrin. Obie złożyły wówczas wyrazy uznania za wspaniałą atmosferę stworzoną przez dziewiętnaście tysięcy widzów pragnących powrócić do Szpindlerowego Młyna. Organizatorzy z góry dostali termin na marzec 2023 roku, ale potem Szpindlerowy Młyn wypadł z kalendarza Pucharu Świata. Trzeba pogratulować czeskiej dyplomacji narciarskiej, w końcu mamy na wyłączność termin 28 i 29 stycznia 2023 roku, czyli tydzień przed Pucharem Świata we Francji. 

Martina Dubovská jest czołową slalomistką od czasu zakończenia kariery zawodniczej Šarki Strachovej, najlepszej czeskiej narciarki w dyscyplinach zjazdowych, która w ubiegłym roku zajęła piąte miejsce na MŚ w Szpindlerowym Młynie. Na dobrze znanej domowej trasie ma szansę ponownie wbić się do pierwszej dziesiątki. Adriana Jelínková nadal będzie reprezentować Czechy z nadzieją na dobry wynik w slalomie gigancie. Inne czeskie zawodniczki również staną na starcie z przewagą kraju organizatora. Wśród kibiców z pewnością będzie można usłyszeć tych ze Słowacji, gdyż faworytką w każdym slalomie jest mistrzyni olimpijska Petra Vlhová. Będzie emocjonująco, przyjedźcie do ośrodka narciarskiego Svatý Petr, aby poczuć atmosferę Pucharu Świata. Z bliska przyjrzycie się mistrzom narciarstwa o nazwiskach Hector, Holdener, Liensberger, Shiffrin, Vlhová i Worley. W sobotę 28 stycznia na czarnym stoku odbędzie się slalom gigant, którego pierwsza runda rozpocznie się o 9.30, a niedzielny slalom o 9.15. Drugiego dnia można spróbować swoich sił na przygotowanej trasie podczas normalnego funkcjonowania. Czeski narciarz numer jeden Josef Rössler-Ořovský byłby zaskoczony, jak dobrze jego naśladowcy potrafią jeździć na oblodzonym stoku.

www.czech-ski.com

 

Karkonoski Teatr Społeczny

Na pierwszy rzut oka publikujemy suche dane z naszych badań nad historią Karkonoszy. Gdy uważniej czytamy opracowane zapisy, znajdujemy ciekawe historie z regionu pod Śnieżką. W instytucie Pamięć Karkonoszy część osób przetwarza i publikuje dane historyczne, część zajmuje się żywymi projektami, takimi jak wystawy, wykłady, warsztaty, programy audiowizualne. Tak naprawdę działania w większości młodego zespołu przeplatają się, grupa kreatywna wykorzystuje wyniki prac badawczych. Eva, Kateřina i Klára wybrały format teatru społecznego, aby spopularyzować temat najnowszej historii Karkonoszy. Opowiedziały one kilka prawdziwych historii z doliny Úpy; trójka autorek stworzyła scenariusz opowiadający o życiu w fikcyjnym zajeździe rodziny Braunów w latach 1910–1949. Spektakl teatralny DOMOV! HEIMAT! OJCZYZNA! dotyczy stosunków czesko-niemieckich, a poszczególne postacie mają swoje prawdziwe pierwowzory. I tak na przykład czeski listonosz o teatralnym nazwisku František Čepička naprawdę ożenił się z miejscową panną Traudi z Wielkiej Úpy, drwal Johann Hofer i jego żona Greta byli lojalni wobec wszystkich reżimów, Josef Braun, w przeciwieństwie do swojej szwagierki Marii Braun, działał jako zagorzały nazista podobnie jak jego pierwowzór – karczmarz z Horních Albeřic. Václav, kelner z Pragi, oswoił się przed wojną z wrzawą gospody w Pecu, by po wojnie bezskutecznie spróbować powrotu do swojej niegdyś ulubionej roli. Fabuła pokazuje, jak wojny i zamachy stanu komplikują i udaremniają sukcesję. Autorki wcieliły się również w rolę reżyserek i obsadziły w rolach głównych lokalnych mieszkańców, w tym kilka osób z organizacji non-profit Pamięć Karkonoszy. Kulminacją półrocznego cyklu prób było wystawienie we wrześniu 2022 roku dwóch spektakli na terenie tartaku w Marszowie, z wykorzystaniem miejscowej „kolejki” w finałowej scenie. Przejmująca atmosferę przedstawionych przełomowych wydarzeń spotęgował deszcz pod koniec pierwszego przedstawienia i burza podczas drugiego spektaklu. Teatr społecznościowy, jak również działania badawcze zostały wsparte grantem z Unii Europejskiej w ramach projektu Ocalmy pamięć Karkonoszy! Nasi polscy partnerzy i przyjaciele z Miejskiego Ośrodka Kultury w Kowarach dokonali filmowego zapisu występu, który można obejrzeć na kanale YouTube klikając ze strony Badatelna Krkonoš (https://www.youtube.com/@badatelnakrkonos6790). Główny operator i montażysta, Wojciech, przygotuje również wersję materiału filmowego ze spektaklu teatralnego z polskimi i niemieckimi napisami.

www.badatelnakrkonos.cz

 

Informator historyczny o Karkonoszach Wschodnich

Na początku lat osiemdziesiątych Friedrich Kneifel i ja nie mogliśmy dojść do porozumienia. On odnosił osoby i wydarzenia w Wielkiej Úpie do domów o numeracji, która obowiązywała wcześniej, a ja do obecnej. Było jasne, że potrzebujemy tabeli łączącej stare i nowe numery domów. Szybko przekonałem się, że to za mało, w Wielkiej Úpie obowiązuje już czwarta seria numeracyjna od czasu pierwszej rejestracji domów w 1771 roku. Tak więc w 1982 roku, z pomocą wielu źródeł, zabrałem się za odtworzenie historycznej numeracji domów dla wszystkich wsi Wschodnich Karkonoszy i po czterdziestu latach praca ta jest prawie kompletna. Obejmuje dwadzieścia historycznych miejscowości tworzących dawny okręg sądowy Marszów. Pierwsza zmiana numeracji, z wyjątkiem Jańskich Łaźni, Sklenarzowic, Svobody i Temnego Dolu, nastąpiła już w 1805 roku. Kolejnym był podział liczbowy czterech części Marszowa i trzech części Wielkiej Úpy w 1877 roku. Mała Úpa rozdzieliła numerację dla dolnej i górnej oddzielnej gminy pod koniec 1900 roku, Lysečiny podzielono w 1891 roku, a Albeřice w 1906 roku. Z kolei po drugiej wojnie światowej zaczęto łączyć wyludnione wsie, dzięki czemu powstała jednolita numeracja Jańskich Łaźni z Černą Horą, Marszowa 1 i Marszowa 2, Marszowa 3 z czwórką, Wielkiej Úpy 1 i 2. Pozostałe trzynaście domów z pierwotnych dwudziestu siedmiu w Suchym Dole zostało numerycznie przypisanych do Dolnych Albeřic. Dalsze komplikacje przynosiło przyporządkowanie numerów nieistniejących domów do nowych budynków lub zmiany granic obszarów katastralnych. Ogólnie rzecz biorąc, Karkonosze Wschodnie można określić jako region bardzo chaotyczny pod względem identyfikacji domów. W 1961 r. zamieszanie zwiększyły przepisy wprowadzające drugą serię numerów ewidencyjnych dla budynków rekreacyjnych. Przykładem jest zabytkowa chata w Temnym Dole z nowym numerem 38. Ale potem domek rekreacyjny rodziny Ladislava Laštovička zmienił charakter na dom zamieszkały na stałe i otrzymał nowy numer 83. Takich (niepotrzebnych) pokrętnych identyfikacji domów w regionie pod Śnieżką jest więcej i dlatego badacze mają problem ze znalezieniem właściwego domu, w którym urodzili się ich przodkowie lub wydarzyło się coś ciekawego. Z pomocą instytutu Pamięć Karkonoszy stworzyliśmy dla każdej historycznej miejscowości okręgu sądowego Marszów tabelę z przeliczeniem wszystkich numerów opisowych i rejestracyjnych, łącznie z nieistniejącymi obiektami. Domy są również klasyfikowane na miejscowości lub ulice, a wszystkie obiekty wprowadzane są do ogólnodostępnej internetowej bazy danych Arka Karkonoszy. Podczas powodzi w lipcu 1897 roku w Marszowie zaginęły niektóre księgi wieczyste, rejestry cywilne i najstarsze księgi miejskie. Dlatego nie udało nam się jeszcze uzupełnić najstarszej numeracji dla kilku domów w Černej Horze, Rýchorach i Suchym Dole. Pracę setek tysięcy badaczy pracujących nad historią swojej rodziny komplikuje niedostępność ksiąg wieczystych z lat 1850–1950 przechowywanych w urzędach katastralnych na terenie całego kraju. Jest to naganne wyłączenie podstawowego źródła historycznego. Wprawdzie wpisy stanowiące podstawę zapisu zmian własnościowych w ewidencji gruntów są swobodnie dostępne w archiwach powiatowych, ale bez przeglądu trudno je prześledzić dla poszczególnych nieruchomości. Z tego też powodu brakuje niektórych danych w naszym katalogu historycznym. Wydaliśmy przydatną pomoc dla badaczy historii Wschodnich Karkonoszy z szeregiem współczesnych fotografii w formie książkowej oraz z tłumaczeniami na język polski i niemiecki. Ponadto jest on swobodnie dostępny w wersji cyfrowej na stronie głównej bazy internetowej Arka Karkonoszy oraz na stronie organizacji non-profit Pamięć Karkonoszy. Katalog historyczny będzie na bieżąco aktualizowany, a znalezione błędy będą korygowane. W imieniu zespołu autorów życzę użytkownikom pierwszego kompletnego inwentarza numeracji domów ze Wschodnich Karkonoszy radości z prowadzenia badań.

www.pametkrkonos.cz

www.archakrkonos.cz

 

Leśna Buda

Kilkakrotnie na łamach Wesołej Wyprawy prezentowaliśmy fragmenty ciekawej historii Markéty Kreiplovej, praskiej nauczycielki, która odniosła sukces jako gospodyni Leśnej Budy położonej na granicy Pecu i Czarnego Dołu, na wysokości 1103 metrów. W ciągu ćwierćwiecza wraz z mężem Pavlem stworzyli oryginalną turystyczną usługę związaną z pobytem w tradycyjnej górskiej chacie, pierwszym w Karkonoszach gospodarstwem ekologicznym i kuchnią z gospodarskimi specjałami. Takim samym sukcesem jest przekazanie chaty następnemu pokoleniu, a tym samym kontynuacja tej popularnej usługi. Nie wszędzie sukcesja się udaje i wtedy tradycyjne chatki stają się martwymi apartamentowcami. W Leśnej Budzie (Lesní bouda) mieszka obecnie syn Michał Kreipl, jego żona Olga oraz dzieci Tomik i Ania. Dołączyli do swoich rodziców w chacie w 2009 roku i wkrótce podjęli się obsługi gości i pracy w gospodarstwie. Zarówno Michał, jak i Olga wychowali się w mieście, więc zaakceptowanie życia w górskiej samotni nie było tak łatwe, jak mogłoby się wydawać. To nie tylko pół roku ze śniegiem wokół domu, skomplikowanym transportem, radzeniem sobie z żywiołami, coraz częstszymi kaprysami gości, ale przede wszystkim brakiem współpracowników, którzy potrafiliby dostosować się do życia w górach. Kiedy pytamy o dotychczasowe gospodarskie sukcesy, podkreślają właśnie utrzymanie stałego personelu – nawet w czasie pandemicznej przerwy. Specjalnością tej popularnej restauracji jest sprawna obsługa w godzinach szczytu. Mieszkańcy górskich chałup uwielbiają jeździć na nartach z dziećmi, ale są przerażeni, gdy dowiadują się, że personel i kuchnia nie nadążają, ponieważ trzy duże grupy szkolne zapełniły restaurację w tym samym czasie. Mimo, że oboje ukończyli zupełnie inne kierunki: biznes międzynarodowy i informatykę, to potrafią wykonywać każdy zawód – od kucharza, złotej rączki, kelnerki, kierowcy po najmniej popularne prace. Już wcześniej dzięki swoim staraniom podnieśli poziom gospodarstwa specjalizującego się w hodowli owiec i opanowali zawiłości biurokracji związanej z nowoczesnym rolnictwem oraz specyfikę gospodarowania w parku narodowym. Olga dłużej przyzwyczajała się do specyfiki gór, zwłaszcza po podjęciu decyzji o wychowaniu dzieci. Kiedy dziesięć dni po porodzie, w czasie fatalnej pogody wracała do chaty, obawiała się, że dziecko przewożone na skuterze śnieżnym ucierpi na skutek wywrotki. Dziś ona i jej dzieci codziennie chodzą do szkoły i przedszkola w Pecu i nikt nie uważa tego za przygodę. Po przejęciu chaty zrobili wiele, by ją ulepszyć. Przed sezonem zimowym oddali do użytku nowe łazienki i wydajne kondensacyjne gazowe kotły centralnego ogrzewania.

Górska farma jest certyfikowanym gospodarstwem ekologicznym i bazują na tym niektóre ze specjałów kuchni. Klasycznym przysmakiem Leśnej Budy jest ragout z lokalnego mięsa jagnięcego lub koźlęcego. Karkonoskie sejkory, czyli stara, tradycyjna potrawa z ziemniaków, przygotowywana jest na kilka sposobów. Te w Leśnej Budzie są wypełnione ragout grzybowym i sałatką. Ci, którzy wolą wersję słodką, zamawiają je jako oryginalny deser wypełniony przyprawioną jabłkową marmoladą. Specjalnością jest karkonoski ser podawany na różne sposoby. Popularne połączenie to kombinacja z czerwonymi kiszonymi burakami. Jeszcze inny smak daje ziołowy smażony ser. Do tych potraw należy również lokalny bity twaróg kozi z typowym żahurem (rodzaj owocowej polewy). Popularnym daniem są policzki duszone w winie z ziołami, warzywami i tarhonią, delikatnym makaronem pochodzącym z Węgier. W stałym menu znajdują się klasyczne knedliki z jagodami oraz swiczkowa (polędwica). W karkonoskich chatach goście raczą się gorącą zupą, zwłaszcza podczas zimowych wędrówek, a my polecamy spróbować kulajdę z grzybami. Stali goście przyjeżdżają do Leśnej Budy przede wszystkim dla specjałów związanych z produktami pochodzącymi z górskiego gospodarstwa. Część pieczywa jest wypiekana w lokalnej kuchni. Warzone są tu piwa Bernard i Konrad. Specjalnością wśród likierów jest Čert. Leśna Buda znajduje się przy karkonoskiej trasie narciarskiej i w pobliżu górnej stacji kolejki linowej Zahrádky. Łatwo tu dotrzeć z górnej stacji kolejki linowej Hnědý Vrch.

Miłośnicy atmosfery oryginalnych drewnianych chat górskich znajdą tu zakwaterowanie z niepełnym wyżywieniem w małych przytulnych pokojach. Śniadania są podawane w formie bufetu, a obiadokolacje – do wyboru z dwóch dań. Leśna Buda jest również jednym z ostatnich schronisk, które przyjmują grupy szkolne, dzięki czemu dzieci mogą doświadczyć prawdziwego pobytu w górach. Dla nich przygotowuje się pełne wyżywienie z przekąskami w razie potrzeby. Restauracja pozostaje otwarta dla przychodzących z zewnątrz gości do godziny 17:00, po czym obsługa pozostaje wyłącznie do dyspozycji gości chaty. Aktualne informacje o restauracji można znaleźć na stronie internetowej schroniska. Pani Markéta często bywa w chacie i pełni obowiązki gospodyni w czasie pełnego sezonu. Cieszy ją, że ciężko wypracowany system obsługi, który doczekał się dobrej reputacji, jest kontynuowany w takiej formie, w jakiej go stworzyła. A to, że młodzi wprowadzają zmiany, jest także częścią sukcesji.

Lesní bouda, choć położona w Pecu pod Śnieżką, ma adres korespondencyjny: Černý Důl čp. 187, PSČ 543 44, tel: +420 736 678 302, e-mail: info@lesnibouda.cz, www.lesnibouda.cz. Przystępne ceny, mówimy po angielsku i niemiecku.

 

Sukcesja, czyli kto przejmie schedę?

Herb Morzinów, posiadaczy ziemskich w Karkonoszach od 1634 do 1945 roku.

 

Ludzie od niepamiętnych czasów przekazywali sobie nieruchomości i związane z nimi czynności. Od średniowiecza sukcesja była znana wśród rodzin szlacheckich. Przez trzy wieki Morzinowie byli dominującym rodem w Karkonoszach. Majątek Vrchlabí nabyli w 1634 roku i posiadali go przez siedem pokoleń aż do ostatniej z rodu Alojzy Morzin. W 1853 roku, wychodząc za mąż za Hermanna Czernina z Chudenic, przeforsowała u cesarza Franciszka Józefa zmianę rodowego nazwiska głównego dziedzica na Czernin-Morzin. W 1882 roku kupiła też majątek Marszów ze Śnieżką, a jej syn Rudolf Czernin-Morzin w 1907 roku przejął większość czeskiej strony Karkonoszy. Linia Morzinów została przedłużona o kolejne cztery pokolenia, aż najstarszy syn ostatniego właściciela, Aleksander Czernin-Morzin, musiał opuścić majątek i rodzinny region w wieku piętnastu lat pod koniec wojny.

Szlachta czeska, która po 1989 roku odzyskała swoje zamki, pola i lasy, wykazuje się wzorową sukcesją. Właściciel czuje, że jest tylko szafarzem, który kiedyś przekaże udoskonalone dziedzictwo swoim dzieciom. Długie linie majątkowe znajdujemy w karkonoskich rodzinach chłopskich. W Albeřicach na przykład możemy prześledzić przekazanie gospodarstwa z końca XVII wieku dzięki zachowanej księdze wieczystej. Pięknym przykładem jest zagroda we wsi łańcuchowej Górne Albeřice z dzisiejszym nr 49 tuż nad Celnicą. Historyk Jan Ivanov opracował linię własności do bazy danych Arki Karkonoszy od roku 1710 na podstawie rejestru gruntów i innych źródeł. W tym właśnie roku, w marcu, Baltazar Hoffman kupił dom i ziemię od Jeremiasa Sagassera za cenę 115 sztuk złota. W 1732 roku Balthasar sprzedał gospodarstwo swojemu synowi Christophowi Hoffmanowi za 140 sztuk złota. W lutym 1755 r. za tę samą cenę przekazał całe gospodarstwo swojemu najmłodszemu bratu Gottfriedowi. Po nim w sześciu pokoleniach przyszli inni Hoffmanowie, Johann był ostatnim. Latem 1945 roku przyszła konfiskata i pięćdziesięciosiedmioletni wówczas rolnik wyjechał ostatnim transportem do Bawarii w listopadzie 1946 roku wraz z żoną Anną. Ale historia sukcesji tego domu tutaj się nie kończy. Zaraz po wojnie ludzie z Syndykatu Pisarzy Czeskich upatrzyli sobie Albeřice i nabyli dla swoich członków kilka miejscowych domów do celów wypoczynkowych. Jak opisuje historyczka Tamara Nováková, puste gospodarstwo rodziny Hoffmannów kupił pisarz Jiří Marek, który najbardziej znany jest z powieści i scenariusza serialu kryminalnego „Hříšní lidé města pražského” („Grzeszni ludzie z Pragi”). Jego syn Ivan przejął chatę w latach osiemdziesiątych, a obecny właściciel to Filip z trzeciego pokolenia rodziny Marek. W ciągu trzech wieków w domu nr 49 pojawiają się tylko dwa rodowe nazwiska, co jest rzadkością.

Pokolenia przekazywały sobie nie tylko majątek, ale także zawody i rzemiosła. Na przykład w dobrze opisanej rodzinie Dix możemy prześledzić linię dworskich gajowych. Stefan Dix i jego syn Franz służyli w Pecu jeszcze dla właścicieli majątku z rodziny Aichelburg. Po 1882 roku wnuki Ernst i Stefan pracowali już u Czernin-Morzina w gajówce w Růžovym Dole. Po przejściu na emeryturę Stefan założył w lutym 1922 roku kronikę wsi Pec, która jest dziś cennym źródłem historycznym. Po zakończeniu służby jako gajowy, Stefan Dix wybudował w Růžovym Dole pensjonat o adekwatnej nazwie Lovu zdar (Darz Bór). Dziś ten dom stanowi znamy jako hotel Buda Mama. Jego syn, Hubert Dix, był gajowym w Šímovych Chalupach od około 1934 roku. W czasie wojny musiał się zaciągnąć do wojska i zginął we Francji w październiku 1944 roku. W bazie danych Arki Karkonoszy znajduje się szereg zdjęć jego rodziny gospodarującej w najwyżej położonym domu Šímovych Chalup. Dziesięcioletni syn Ernst Dix w sierpniu 1946 roku wraz z matką i siostrą wsiadł do transportu jadącego do radzieckiej strefy okupacyjnej Niemiec i nie wiemy, czy kontynuował pracę w zawodzie leśnika. Również dzięki Wesołej Wyprawie znana jest dynastia górskich tragarzy na Śnieżkę z rodziny Hoferów. Ignaz Hofer z Hoferových Bud urodził się w 1832 roku i już latem 1868 roku nosił materiał na budowę Českiej Budy. Jego synowie i ich synowie również byli tragarzami. Johann Hofer nosił towary do schronisk na Śnieżce przez pięćdziesiąt lat, aż do lata 1933 roku. Dzięki swojemu zawodowi tragarza na Śnieżce Robert Hofer mógł po wojnie wykupić swoją skonfiskowaną chatę i wraz z synem Helmutem kontynuować rodzinny fach aż do 1961 roku. Dziś Helmut Hofer junior prowadzi w Wielkiej Upie firmę transportową wykorzystującą skutery śnieżne, przewożąc ludzi i towary do tych samych miejsc, do których jego przodkowie dźwigali stukilogramowe nosidła. Ale prawda jest taka, że prawie wszystkie linie rodzinne w Karkonoszach zostały przerwane przez wojnę. W jednej chwili załamały się budowane przez wieki stosunki własnościowe i wspólnotowe. Przewrót komunistyczny w lutym 1948 roku uniemożliwił nowym osadnikom prywatyzację nieruchomości związanych z usługami, a tym samym możliwość przekazywania własności, zawodów i rzemiosł z pokolenia na pokolenie. Obecny problem sukcesji jest zwielokrotniony przez wykorzenienie całego regionu przygranicznego, w tym regionu pod Śnieżką.

Trzy pokolenia tragarzy na Śnieżkę.

 

To wielkie wyzwanie

Trzydzieści trzy lata temu skończył się totalitaryzm i ludzie z werwą zakładali lub z czasem przywracali do życia rodzinne firmy i rzemiosła. Czas płynie jak bystra woda i coraz częściej założyciele firm mierzą się z sukcesją. Nie inaczej jest w Karkonoszach, gdzie firmy rodzinne związane są głównie z obsługą gości. Pierwsze pokolenie często budowało cenne nieruchomości i oferowało poszukiwane usługi. Nagle staje ono przed decyzją, czy sprzedać wszystko i „cieszyć się” z uzyskanych dochodów, czy też zmotywować swoje dzieci do dalszego działania. Niestety, często wybierają pierwszą opcję kosztem utraty wiarygodności w oczach potomków, znajomych i sąsiadów. To tak, jakby zapomnieli o obowiązku wobec własnych dzieci i wnuków. Pozwalają im zaczynać od zera, najczęściej poza Karkonoszami, mimo że są tu u siebie. Czasem argumentują, że nie chcą patrzeć, jak potomkowie psują dzieło ich życia. A przecież wiedzą, że ich dom zostanie podzielony na mieszkania wakacyjne dla ludzi, których lokalna społeczność nie zna nawet po dłuższym czasie, którzy nie uczestniczą w życiu społeczności, nawet gospodarczo. Wysokie ceny nieruchomości w atrakcyjnym regionie górskim w znacznym stopniu przyczyniają się do nieprzekazywania majątku rodzinnego kolejnym pokoleniom. Osoby zainteresowane drugim domem, którym się powiodło i nie mają limitu finansowego „ułatwiają” lokalnym mieszkańcom podjęcie decyzji o sprzedaży wszystkiego za „duże” pieniądze zamiast pozostawienia następcom domku, domu rodzinnego, pensjonatu, hotelu czy innego zakładu. Niezrealizowana sukcesja jest ściśle związana z największym problemem Karkonoszy, czyli wyludnieniem. Młode pokolenie nie ma szans na pozostanie tutaj. Z tym wiąże się kolejny problem sukcesji, a mianowicie zasadniczy brak pracowników w całym spektrum usług. Obserwujemy, że niedostępność pracowników zmusza przedsiębiorcę do sprzedaży biznesu na cele niekomercyjne, rekreacyjne i tym samym znika kolejna trwale osiadła rodzina. Trend ten zagraża niezbędnym usługom w górach, gdzie z kolei podczas wydłużających się sezonów przybywa coraz więcej gości. Dobrze prosperujące hotele rozwiązują problem, sprowadzając pracowników na tygodniowe turnusy z okolic Ostrawy i Ústí nad Labem. Tradycyjne restauracje, pensjonaty, hotele i wysoko położone schroniska stopniowo zamykają się przed turystami i narciarzami. Możemy tylko opowiadać naszym dzieciom, jak kiedyś jedliśmy obiad w Petrovce lub w Davidovej Budzie. Lepszym rozwiązaniem są „aparthotele” z otwartą obsługą. Poszerzają ofertę, utrzymują zatrudnienie i przynoszą dochody do kasy gminnej. Z kolei osłabiona społeczność lokalna traci zwykłe usługi, sklepy, apteki, gabinety lekarskie i dentystyczne, szkoły. Rozumiemy lament właścicieli mieszkań wakacyjnych, że muszą sprowadzać rzemieślnika z miasta oddalonego o pięćdziesiąt kilometrów lub że nie mogą znaleźć nikogo do sprzątania. Rozbawiło nas doniesienie, że usługi sprzątania są tu droższe niż w Pradze. Nasza odpowiedź na to jest taka, że każde nowe mieszkanie wakacyjne bez wykorzystania komercyjnego pogłębia problemy i niszczy nasz region. Na to nakłada się dysfunkcyjne ustawodawstwo, które nie daje gminom narzędzi do zapobiegania budowie domów z „czarnymi oknami” i odmawia wprowadzenia wysokich podatków od drugich domów. Na przykład we wspomnianej poniżej tyrolskiej gminie Brandenberg właściciel domu bez stałego miejsca zamieszkania wnosi do kasy miejskiej opłaty urlopowe za każdy dzień w roku, niezależnie od sposobu wykorzystania nieruchomości. To jeden z powodów, dla których tamtejsi radni mogą prowadzić aktywną politykę mieszkaniową skierowaną do młodych rodzin i osób starszych.

Mając takie doświadczenie, tym bardziej cenimy mieszkańców i operatorów usług, którym sukcesja się udała lub ku niej zmierzają. Zaobserwowaliśmy, że rodziny z większą liczbą dzieci są bardziej skłonne do podejmowania pewnych zobowiązań. Na pewno pomaga to, gdy założyciele są przygotowani na to, że następcy będą inaczej pojmować służbę. Nie powinni przegapić odpowiedniego momentu na przekazanie dorobku i wcześnie motywować finansowo swych następców. Przekazanie pracy życia czasami nie udaje się nawet w rozwiniętym społeczeństwie, nieobarczonym procesem wykorzenienia, jakie przeszedł nasz region. To sprawia, że wszyscy zaangażowani są tym bardziej szczęśliwi, gdy okazuje się, że się udało. I zyskują nasz szacunek. O tym właśnie jest ta edycja Wesołej Wyprawy. 

 

Tam w Tyrolu

Gdy niedawno przebywaliśmy w górskiej wiosce Brandenberg w regionie Inntal, miejscowi przyjaciele zaprosili nas na obiad do jednej z dwóch restauracji na placu przy kościele. Z Brandenburga i okolic przybyli po 1566 roku w Karkonosze drwale i budowniczowie klauz, czyli zapór do spławiania drewna. Rodziny Buchbergerów, Hintnerów, Höringów, Marksteinerów, Messnerów, Pflugerów i Schwantnerów wraz z innymi alpejczykami założyły Małą i Wielką Úpę, jaką znamy dzisiaj. To nie jedyny powód, dla którego to miejsce w Tyrolu jest bliskie naszym sercom. Poprzednim razem siedzieliśmy w hotelowej restauracji burmistrza Neuwirtha, która była wówczas zamknięta, ponieważ jego córka wychodziła za mąż. Została żoną miejscowego nauczyciela i małżonkowie z pewnością nie zamierzali opuszczać rodzinnej wioski. Naprzeciwko znajduje się równie ładny hotel rodziny Ascher, którego nazwa pochodzi od pobliskiej miejscowości Aschau. Pod koniec października wszyscy sobotni goście oprócz nas, byli miejscowymi. W sali obok obchodzili chrzciny, sąsiedzi przychodzili do restauracji – jak my – na obiad, później młodzi bauerzy wpadali na piwo. Tuż za drzwiami zobaczyliśmy drzewo genealogiczne rodziny Ascher, zaczynające się od nadania herbu z lwem na czerwonym polu przez arcyksięcia Maksymiliana III w 1616 r. Górskie gospodarstwo, rozszerzone później o hotelarstwo, było przekazywane przez jedenaście wymienionych tu pokoleń, a my wkrótce poznaliśmy pozostałe trzy pokolenia, które świadczą obecnie usługi. Obsługiwał nas szef Armin Ascher i jego córka Alina, która skończyła już szkołę hotelarską. Jej brat Jonas odbywał staż w innym hotelu. Wreszcie na powitanie gości przybyła Anneliese Ascher z najstarszego pokolenia. Zapytaliśmy naszych znajomych, jak radzą sobie z sukcesją w tym miejscu. Nie mogli zrozumieć, że zadajemy tak dziwne pytanie. Gdy posiadają dzieci, to jest oczywiste, że przejmą one usługi. Patrząc na drzewo genealogiczne przy drzwiach, rzeczywiście wydawało się to proste.

 

Historia czasopisma Veselý výlet (Wesoła Wyprawa)


Wesoła Wyprawa nie powstałaby bez naszej fascynacji przyrodą i doświadczenia podróżniczego. Na pierwszy samodzielny biwak wybraliśmy się po ukończeniu przeze mnie czwartej klasy szkoły podstawowej, a mój brat Miloš i Petr Slavíček ukończyli pierwszą klasę. Wyposażeni w kilofy, siekiery i wiszący nad ogniem kociołek dziadka Josefa, biwakowaliśmy przez kilka dni z moją kuzynką Janą Machkovą, która była w tym samym wieku, w Celním lomie w Horních Albeřicach. Dziś znajduje się tu chroniony rezerwat, a niedaleko stąd Muzeum Vápenka, które wraz z bratem skończyliśmy czterdzieści trzy lata później. W połowie naszego biwaku przyjechali do nas rodzice. Pojawili się, gdy skończyliśmy gotować kaszę manną tak gęstą, że nie dało się jej wyjąć z garnka. Roześmiali się tylko i poszli do domu. Ważną rzeczą, którą dali nam jako dzieciom, była wolność. Już od małego chodziliśmy na wycieczki, włóczęgi, wyprawy, a później na wyprawy alpinistyczne w najwyższe góry w różnych częściach świata. Reżim komunistyczny nie sprzyjał swobodnym podróżom, więc przez długi czas nie mogliśmy wyjeżdżać na Zachód, jeździliśmy tylko na Wschód. Na czarno, wraz z przyjaciółmi wybraliśmy się na Kaukaz, w Góry Fon, Pamir, a nawet przez Mongolię i Chiny do zamkniętego Tybetu i przyjaznego Nepalu. Latem 1984 roku, po nieudanej wędrówce po Bezengi po rosyjskiej stronie Kaukazu, po raz pierwszy padła ironiczna uwaga: „Co za wesoła wyprawa”. Wkrótce fraza „radość i wędrowanie” stała się naszym mottem, a na wesołe wyprawy wyruszaliśmy z przyjaciółmi. Nadal pragniemy podróżować, przeżywać przygody, odkrywać. Podnieca nas oczekiwanie na to, co jest za zakrętem rzeki, w kolejnej dolinie, poszukiwanie właściwej drogi, a także widok nocnego nieba wysoko w górach z milionem gwiazd. Właśnie wróciliśmy z miesięcznego trekkingu przez Himalaje.
Kiedy po aksamitnej rewolucji świat stanął przed nami otworem, wiosną 1991 roku wyruszyliśmy w pierwszą prawdziwą podróż do Ameryki Północnej. W ciągu pięciu miesięcy między Alaską a Arizoną wspinaliśmy się na wysokie góry, słynne skały, odkrywaliśmy pustkowia, miasta i ciekawych ludzi. W Josemitach nasi partnerzy Roman Koula i Martin Minařík weszli na ścianę Royal Arches naprzeciwko Half House, a ja z Lenką przeszliśmy górne, jałowe partie parku narodowego należące do Sierra Nevada. Bardzo przydatne były porady z centrum informacyjnego, jak bronić się przed niedźwiedziami. Udzielili nam ich dwukrotnie. Po powrocie do Yosemite Valley przypomniałem sobie, że brat dał mi numer telefonu dziewczyny, u której musieliśmy się zatrzymać, bo robiła ciekawe rzeczy. Susan Shaughnessy (Szanesi) odebrała telefon, przypomniała sobie niedawne spotkanie z moim bratem i zaprosiła nas do swojego domu w Midpines. Wreszcie po długim czasie spaliśmy w łóżku. 

Rano Susan pokazała nam stare obozowisko poszukiwaczy złota i najstarszy dom w mieście. Po południu odwiedziliśmy jej sklep z pamiątkami w sąsiednim centrum turystycznym Merced. Pytała o czeskie kolorowe koraliki, które byłyby dobre do robienia indiańskiej biżuterii. Z regału przy drzwiach wręczyła nam gazetę dla turystów, którą sama wydawała. Nazywała się The Sierra Escape, czyli ucieczka do Sierry i miała nakład stu tysięcy egzemplarzy na każdy sezon letni i zimowy. Była darmowa z dystrybucją w centrach informacyjnych w całej okolicy. Jeden dział zawierał wskazówki dotyczące miejsc turystycznych, historie miejscowych ludzi i zaproszenia do muzeów; inny dział składał się z reklam lokalnych usług. Były tam również informacje o parkach narodowych, których administracja wraz z lokalnym samorządem wspierała finansowo wydawanie gazety. Susan poleciła nam mało znane źródło termalne na prerii pod górami, w którym następnie wymoczyliśmy się z Romanem i Martinem, dziękując jej za świetną wskazówkę. Nie sądziliśmy z Lenką, że główną korzyścią z zatrzymania się u Susan było poznanie The Sierra Escape. 

Na przestrzeni dwudziestu trzech tysięcy mil, które przejechaliśmy po zachodniej stronie Ameryki Północnej, odwiedziliśmy wiele centrów informacyjnych z wyborem materiałów drukowanych i przyjaznymi ludźmi. Zawsze udzielali dobrych rad i często wskazywali nam ciekawe miejsca, których sami nie znaleźlibyśmy. Takich usług nie było wówczas w Czechosłowacji. Z tym doświadczeniem wróciliśmy jesienią do domu w Karkonoszach i całą zimę spędziliśmy na myśleniu o tym, co robić. Tymczasem w Pecu pod Śnieżką w byłym zakładzie fryzjerskim, miasto urządziło centrum informacyjne, które wchłonęło fundusze operacyjne i mimo to nie działało. Nie mieli materiałów, dziewczyna z Ostrawy nie znała okolicy i nie mówiła po niemiecku. Burmistrz Milan Vích zaproponował nam samodzielne prowadzenie centrum informacji. Mając wiedzę z Ameryki, podjęliśmy wyzwanie. Nie było wątpliwości co do nazwy. Otworzyliśmy centrum informacyjne, w warunkach tymczasowych, w sobotę 6 czerwca 1992 roku, z dużym napisem „VESELÝ VÝLET” (Wesoła Wyprawa). Nasze zamiłowanie do sztuk wizualnych i kreatywność przyjaciół przyczyniły się do powstania małej galerii na zapleczu. Mieliśmy szczęście do pierwszych współpracowników. Renáta Tylšová i Věra Kalábová doskonale znały swój rodzinny region pod Śnieżką, lubiły ludzi. Obie pochodziły z mieszanego małżeństwa, więc oprócz czeskiego znały też niemiecki. Věra całe życie pracowała w sklepach i usługach, a jej rady niekiedy wspomina się nawet dzisiaj. Tego samego lata kupiliśmy ciekawy, zabytkowy i zarazem bardzo zniszczony dom w Temnym Dole przy drodze. Rok później centrum informacji i galeria przeniosły się tam z Pecu do wyremontowanej części. Wkrótce przekształciliśmy część domu w rodzinny pensjonat, który znajdował się tam jeszcze w XIX wieku. Latem 1996 roku Lenka odeszła z pracy jako szefowa biura budowy i zaczęła w pełni poświęcać się prowadzeniu Wesołej Wyprawy. Po trzech latach otworzyliśmy główną siedzibę w nowym drewnianym domu, który zbudowaliśmy z bratem na Main Street w Pecu, jak Susan powiedziałaby o głównej ulicy w Midpines. Centra informacyjne, osobna galeria i sklep z pamiątkami znajdują się w Pecu i Temnym Dole w ciekawych lokalizacjach, ale w dużej mierze dzięki Lence, Veselý výlet to marka jakości, różnorodności i popularne miejsce, w którym co roku zatrzymują się tysiące gości. Mnie pozostało przygotowanie wystaw autorskich i wydawanie sezonowej gazetki Veselý výlet.

Susan Shaughnessy obsługująca w swoim sklepie

Trzy miliony egzemplarzy

Na początku mieliśmy dylemat. Znamy dobrze nasz rodzimy region pod Śnieżką, ale jak przekazać informacje gościom? Inspiracja z Josemitów przyczyniła się do podjęcia decyzji o wydawaniu własnej gazety turystycznej. Wiosną 1992 roku zrobiłem obchód po okolicznych urzędach miast. Znałem wszystkich burmistrzów, którzy wyszli z Forum Obywatelskiego. Wobec braku materiałów i boomu turystycznego, obiecywali wsparcie. Szczególnie w pierwszych latach nie było łatwo przekonać rady miast i gmin do regularnego współtworzenia periodyku, którego treści nie mogli kontrolować. Wraz z kolejnymi numerami zdobywaliśmy ich zaufanie i obecnie pieniądze od samorządów są ważnym źródłem na pokrycie kosztów. Początkowo większy wkład mieli usługodawcy, o których pisaliśmy. Gdy technologia druku stała się tańsza, mieliśmy dużo większą swobodę w doborze treści bez reklam. Zaczęliśmy robić numery tematyczne dotyczące np. szlachty karkonoskiej, osadnictwa w górach, narciarzy, obiektów przemysłowych, dzieł sztuki, rolnictwa, wnętrz budynków czy fenomenu górskich domów letnich. Od pierwszego numeru, dzięki zrozumieniu dyrekcji Parku Narodowego, regularnie poświęcamy miejsce odnowie lasu, ochronie przyrody i działalności administracji KRNAP z naciskiem na jej usługi dla gości. Chcielibyśmy znów do tego powracać. Regułą pozostaje, że ważnym sponsorem periodyku jest sam Veselý výlet. Mimo wszystko nigdy nie wiemy, czy nadchodzący numer nie będzie ostatnim. W latach dziewięćdziesiątych przeważali goście z Niemiec, dlatego też wersja niemiecka miała do 2004 roku wyższy nakład niż czeska. W pierwszych latach drukowaliśmy czterdzieści tysięcy egzemplarzy po niemiecku i dwadzieścia tysięcy po czesku. W archiwum pozostało nam tylko kilka egzemplarzy. Od 19. numeru z 2002 roku dodano wersję polską kosztem niemieckiej. W sumie wydaliśmy i rozdaliśmy bezpłatnie w regionie ponad trzy miliony sto tysięcy Veselých výletów. Sezonową gazetę wydajemy od trzydziestu lat, więc ten zimowy numer powinien być 62. Jednak w latach 1997, 2001 i 2005 byliśmy na długich wyprawach wspinaczkowych i udało nam się wydać tylko roczne wydanie. Zimą 2021 roku nie było sezonu z powodu chińskiego wirusa. Teraz, z powodu rosyjskiej wojny, cena papieru wzrosła o prawie sto procent, co zmusiło nas do pominięcia letniego numeru i obcięcia nakładu w 57. numerze i rezygnacji z polskiej wersji. Z pomocą sympatyków gazety sezonowej mamy nadzieję pokonać trudne czasy.

Wiosną 1992 roku mieliśmy pomysł na treść i tytuł, ale żadnej wiedzy wydawniczej. Pomogli przyjaciele. Vladimír Kaláb, pierwszy redaktor bezpłatnych Krkonošských novin (Nowin Karkonoskich), nauczył mnie, jak zrobić szpaltę, czyli makietę, a także opracował pierwszy numer. Artysta i litograf Zdeněk Petira zaprojektował logo. Wraz z innymi członkami koła plastycznego w Úpicach – Květą Krhánkovą i Stanislavem Špeldą – stworzyli setki ilustracji. Květa uporządkowała pierwotnie bałaganiarski układ graficzny i nadała gazecie stabilną szatę graficzną. Z sentymentem wspominamy wspólne sesje redakcyjne i wyjazdy, które zakończyły się dopiero wraz z cyfryzacją. Nie widujemy też już tak często tłumaczy Hansa-Jürgena Warsowa i Andrzeja Magali, bo materiał wędruje przez sieć. Od drugiego numeru skład jest wykonywany w drukarni naszego bliskiego przyjaciela Oldřicha Šlégra w Úpicach. Tam spędziłem setki przyjemnych godzin przy komputerze skrupulatnego Aleša Hetflejša. Zazwyczaj moim błędem jest skład w ostatniej chwili i dzięki Alešowi zawsze wygrywamy. Zwłaszcza na początku nie moglibyśmy się obejść bez korektorskiej pracy redaktorki Very Pokornéj. Jestem autorem wszystkich niepodpisanych tekstów i ciocia Vera tak nauczyła mnie łączyć słowa, żeby tekst płynął: „Dlaczego w tym zdaniu masz dwa czasowniki?”. Na początku wysyłaliśmy sobie teksty pocztą, czasem jeździłem do niej do Pragi. Potem pomogły maile, a zwłaszcza Skype, na którym mogliśmy bez przeszkód omawiać artykuły. Ostatni raz było to przy 37. edycji, kiedy Vera nagle przerwała w trakcie rozmowy. Nie odpowiadała na moje telefony, więc zaalarmowałem rodzinę. Niestety, udar był poważny i lekarze nie mogli pomóc. Ponieważ lubiła zabawę i – jako wykształcona aktorka – dramat, odważyłam się napisać: „Nasza kochana ciocia oddała życie za Wesołą Wyprawę”. Od dziesięciu lat Ewa Hrubá jest niezawodną korektorką. Może nie jest naszą ciocią, ale swoją pracę wykonuje bezinteresownie. Ze współautorów musimy podziękować przede wszystkim Antonínovi Tichému. Jego zwięzłe zdania sprawiają, że każdy szczegół jest jak najbardziej precyzyjny. Możemy być pewni, że nie wypuszcza niesprawdzonych informacji. Również dlatego jest zawsze pierwszym czytelnikiem gotowego tekstu, który zwraca nam uwagę na ewentualne błędy. Ponadto z przyjemnością siedzimy z Toníkiem i rozmawiamy o „karkonoskich plotkach historycznych”.        

Ze skórą na (czeskim i niemieckim) rynku

W maju 2006 roku jako przedstawiciele Wesołej Wyprawy, otrzymaliśmy z Lenką zaproszenie od niemieckiego Stowarzyszenia Adalberta Stiftera do przygotowania w Monachium wykładu o Karkonoszach. Siedziba organizacji non-profit skutecznie opowiadającej się za uregulowaniem stosunków czesko-niemieckich znajduje się w domu federalnym razem z sudecko-niemieckim Landsmannschaftem, muzeum, biblioteką i innymi stowarzyszeniami. Przyszli ludzie związani z tym starym domem. Jeden pan po chwili wstał i wyszedł, mówiąc, że nie będzie słuchał czeskiej propagandy. Nie mógł znieść początkowego fragmentu, w którym na przykładzie naszej rodziny wyjaśniamy, dlaczego trudno jest pisać o Niemcach sudeckich. Przy projekcji zdjęć opowiedzieliśmy, z doskonałym tłumaczeniem symultanicznym, że dziadek Lenki, Karel Nepokoj, po zajęciu naszego kraju, wstąpił do organizacji oporu Obrona Narodu w Dworze Kralove. W styczniu 1940 roku został aresztowany przez gestapo, a czeski informator ujawnił także zakopany w ogrodzie schowek z bronią. Po trzech latach więzienia został skazany w Stuttgarcie na karę śmierci z zawieszeniem na sto dni. Dziadek Karel zginął pod gilotyną 1 czerwca 1943 roku. Tydzień po zagładzie wsi Lidice w czerwcu 1942 roku w Małych Svatoňovicach przeprowadzono obławę w celu schwytania jednego ze spadochroniarzy ze Silver A. Nasz dziadek Stanislav Špelda był górnikiem w miejscowych kopalniach węgla. Niemieccy żołnierze i policja, czołgając się po wyrobisku, próbowali „znaleźć” ukryte przez nich materiały wybuchowe, ale mój dziadek i inni górnicy ciągle ich obserwowali i w porę ostrzegali: „O czymś tu zapomnieliście”. To był jedyny przypadek, kiedy wrócił ze zmiany nieumyty i w górniczym stroju. Wieczorem, prawdopodobnie 17 czerwca 1942 r., nauczyciel Josef Schejbal przyprowadził do Špeldów ściganego radiooperatora Jiříego „Tolara” Potůčka, aby ukryć go w królikarni. Zarówno dziadek jak i nauczyciel byli braćmi z „Sokoła”, więc Stanislav podjął ogromne ryzyko i przez jakiś czas opiekował się Tolarem. Ostatni raz jego żona Vlasta widziała żywego nauczyciela Josefa Schejbala w biurze gestapo na Zámečku w Pardubicach. Później opowiadała naszej babci Jarmili Špeldovej, jak podczas tortur trzydziestosześcioletniemu mężowi zbielały włosy. Nie zdradził jednak nikogo, nawet kryjówki Tolara w królikarni. Tydzień później, z powodu udzielenia pomocy członkowi czechosłowackiej armii zagranicznej w Anglii, Jiříemu Potůčkowi, Niemcy spalili i wymordowali osadę Ležáky. Dziadek Stanislav zmarł młodo w 1945 roku, a dwadzieścia lat później poznaliśmy mojego ojczyma Miroslava Koblasę z Kostelca nad Orlicą. Jako student praskiego uniwersytetu przeżył nalot na kampus uczelni w listopadzie 1939 roku i jako jeden z pierwszych został wysłany na roboty przymusowe do Niemiec. Z młodymi Francuzami robił skrzynki na amunicję, ale po jednym nalocie uciekł do domu. Na ostatnim przystanku przed Kostelcem, po donosie Czecha, policja wyciągnęła go z pociągu i uwięziła jako zbiegłego robotnika. Matkę zobaczył po latach, pod koniec wojny. Dziadek Josef Klimeš przeżył w mundurze mobilizację w 1938 r. i jej niechlubny koniec. Wiosną 1945 roku wstąpił do partyzantki i przeżył pełne napięcia chwile w okolicach Humpolca. Jego brat Bohouš został uwięziony i nawet po wielu latach nie mógł wybaczyć krzywd Niemcom. Babcia Josefa Klimešová zawsze płakała, gdy wspominała swoją najlepszą przyjaciółkę, która zginęła w obozie zagłady z powodu swojego żydowskiego pochodzenia. Te i inne rodzinne historie opowiadali nam nasi dziadkowie i rodzice. 

Pisząc o historii regionu pod Śnieżką, nie możemy i nie chcemy unikać tematu czeskich Niemców, którzy zakładali osady i przekształcili dzikie tereny w znane nam Karkonosze. Do 1918 roku doliny górnej Upy i Łaby były wyłącznie niemieckojęzyczne. Pierwszych Niemców Sudeckich poznaliśmy osobiście wśród naszych kolegów z klasy w szkole podstawowej w Górnym Marszowie a Lenka w Zaclerzu. Do dziś są oni naszymi bliskimi przyjaciółmi. Ich rodzice i dziadkowie przebywali tu jako niezbędni pracownicy w lesie, w kopalniach, w fabrykach i stali się pożytecznymi obywatelami Czechosłowacji. Niektórych z nich dobrze poznaliśmy i usłyszeliśmy opowieści z „drugiej strony”. Ich losy pojawiały się w artykułach Wesołej Wyprawy o życiu boudarzy, rolników, drwali, tragarzy na Śnieżkę i promotorów Karkonoszy. Kilkakrotnie nazywano nas sprzedajnymi ziomkami. Jeden z przykładów: Wesoła Wyprawa przyczyniła się do powstania niezrównanego jak dotąd świadectwa czeskiego Niemca z Karkonoszy, Friedricha Kneifla, w filmie dokumentalnym „Jakou řečí mluví Pánbůh” („Jakim językiem mówi Pan Bóg”) (2001). Godzinny film, który był wielokrotnie pokazywany, wzbudził wielkie zainteresowanie i emocje. Na przykład zdanie Friedricha, gdy opisuje znęcanie się nad nim, utratę praw obywatelskich i majątku, „Beneš był świnią, a Gottwald jeszcze większą”, wywołało silną reakcję wielu widzów. Do redakcji Veselego výletu, Telewizji Czeskiej i na ręce dyrektora Pavla Štingla dotarło kilka, w większości anonimowych listów, określających nas jako sprzedawczyków w zmowie z Niemcami, którym najczęściej towarzyszył wykrzyknik: „A co z Lidicami?”. W tym samym czasie Pavel Štingl pracował nad nagradzanym nowym muzeum w Lidicach i kręcił dokument o tragicznych losach rodziny Josefa Horáka, pilota RAF-u ze słynnego majątku Horáków. Wiadomo też, że żydowska rodzina Štingla została niemal wytępiona przez nazistów, co znalazło odzwierciedlenie nie tylko w jego twórczości filmowej. Podobnie jak pan w Monachium w maju 2006 roku, niektórzy nie chcą słyszeć o cierpieniach „drugiej strony”. Nie sposób pominąć tego, co Czesi zrobili mordując, konfiskując i wypędzając prawie trzy miliony Niemców po zakończeniu ich, na szczęście przegranej, wojny. Wielu z nas już wie, że stosowanie odpowiedzialności zbiorowej zaszkodziło przede wszystkim naszemu krajowi. Czynimy wyrzuty naszym przodkom, że nie „posortowali” autochtonów według przewin i nie pozostawili części rdzennej społeczności. Do dziś nie potrafimy pogodzić się z wykorzenieniem terenów przygranicznych, o którym świadczą wyludnione karkonoskie osady, chaos majątkowy, niedziałające fabryki i zniszczony krajobraz kulturowy. Doceniajmy patriotów, których mieliśmy w rodzinie, ale ostrzegajmy przed, jak to określamy, „patriotyzowaniem”. Tego również nauczyliśmy się przy tworzeniu Wesołej Wyprawy.

Przyjaciele Wesołej Wyprawy

Dzięki Wesołej Wyprawie poznaliśmy wielu autochtonów, artystów, sportowców, gości pensjonatów i darczyńców oryginalnych przedmiotów. Bardzo bliskim przyjacielem był Aleksander Czernin-Morzin. Dwie wojny światowe uniemożliwiły mu, jako najstarszemu w rodzie, zarządzanie karkonoskim majątkiem położonym między Labským dolem na zachodzie a Rýchorami na wschodzie (VV 10/1997). Jego stryj Josef Czernin-Kinský przekazał nam informacje o życiu karkonoskiej rodziny szlacheckiej. Honorowy obywatel Górnego Marszowa przyczynił się do odnowienia dzwonów i starego kościoła. Jutro (16 czerwca 2022 r.) złożymy mu gratulacje z okazji obchodów jego sto drugich urodzin (VV 34/2010). Po przeczytaniu latem 1995 r. siódmego wydania naszej gazety sezonowej z opowieścią o oświeconym szlachcicu Bertholdzie Aichelburgu, w Wesołej Wyprawie w Temnym Dole pojawił się historyk Vladimír Aichelburg z Wiednia. Dzięki niemu znamy szczegółowo burzliwe życie Bertholda, a Vladimír pomógł w odbudowie jego pomnika w postaci leśnego zamku Aichelburg (VV 10/1997). Hans Pohl i jego żona Ingrid przybliżyli nam funkcjonowanie bud na Śnieżce, które ich rodzina prowadziła od 1875 do 1945 roku. Byliśmy też z Hansem podczas jego ostatniej wizyty na Śnieżce w maju 2009 roku (VV 50/2018). Klaus Richter jest częstym gościem naszego pensjonatu. Jego krewni prowadzili schroniska w Růžohorkach, hotel we wsi Zelený Potok, a on sam urodził się w gospodzie na rynku w Marszowie. Ze względu na posiadanie atrakcyjnego domu, wraz z matką Marią i dziadkiem Emilem Richterem, został złapany podczas dzikiej deportacji 30 lipca 1945 roku. Kilkudniową pielgrzymkę w nieznane opisał dla nas szczegółowo w VV 43/2015. Wkrótce po otwarciu centrum informacyjnego w Pecu latem 1992 roku przyjechał na motorowerze Petr Rýgr, który oferował do sprzedaży starannie pomalowane cynowe figurki małego i większego Karkonosza. Szybko dostrzegliśmy kreatywność Petra. Wraz z żoną Evą założyli w małej miejscowości Přibyslav koło Novégo Města nad Metují wspaniałe miejsce spotkań zwane Karczmą Rodzinną. Tam poznaliśmy dziesiątki ciekawych twórczych ludzi na wystawach, koncertach, spektaklach teatralnych i filmowych oraz podczas miłych rozmów. Niektórzy z nich wystawiali w galerii w Pecu. Fotograf Jiří Havel dostarczył nam zdjęcie okładkowe do pierwszej edycji Wesołej Wyprawy. Wyjątkowy autor zdjęć z Karkonoszy, któremu wielu jego naśladowców próbuje dorównać, miał w naszej galerii wystawy w 2000, 2014 i ostatnio w 2020 roku z okazji wydania swojej ostatniej jak dotąd publikacji. Są to zawsze momenty, kiedy cieszymy się klasykiem czeskiej fotografii krajobrazowej (VV 1/1992). Lenka wykorzystała historie przyjaciół związanych z Wesołą Wyprawą do pamiętnika „Moja Wesoła Wyprawa 2023”, który nadal jest w sprzedaży.

Veselý výlet znacząco przyczynił się do powstania organizacji non-profit Pamięć Karkonoszy poprzez dziennikarstwo, tworzenie sieci kontaktów oraz duży zbiór dokumentów i fotografii. Zespół z przewagą młodych ludzi profesjonalnie przetwarza temat historii naszych gór dla szerokiego grona zainteresowanych, nie tylko w bazie danych Arki Karkonoszy. Dlatego nasza decyzja o tej wesołej wyprawie sprzed trzydziestu lat była tego warta.

Tekst z 15 czerwca 2022 roku został napisany do letniego wydania Veselégo výletu, które z powodu braku wsparcia finansowego mogło się ukazać dopiero teraz.

Komentáře k článku

Bohužel

Komentáře jsou pouze pro přihlášené

Nemáte založený uživatelský účet? Vytvořte ho zde a zapojte se do diskuse.